wtorek, 13 czerwca 2017

Piwowarstwo domowe: Sour Ale 2.0


Co jak co, ale kwasa to ja zrobić nie potrafię. Pierwsze moje podejście było takie, że w sumie mi już nawet nie szkoda, bo zapisało się na stałe w historii piwowarstwa domowego. No co, może wyszło tragicznie ale przynajmniej jest śmiesznie. Ale wracając, wiedziałem że mimo wszystko nie odpuszczę i zabiorę się za to solidniej niż za pierwszym razem. W sumie to dużo nie trzeba było poprawiać żeby wyszło lepiej.


Postarałem się oczywiście uniknąć błędów 1 warki. Za warzenie zabrałem się mając świadomość że baterie lactobacillus plantarum już posiadam. Zmieniłem nieco skład, a wyglądał następująco:

Słód pale ale 1.5kg
Słód pszeniczny 1kg
Płatki owsiane 0.4kg
Słód zakwaszający 0.1kg

Jak widać receptura okazała się być prosta. Pale i pszenica były oczywiste, płatki owsiane wrzuciłem żeby nadać troszkę ciała do i tak ultra lekkiego piwa. Docelowo chciałem mieć 10°blg.



Wszystkie słody wrzuciłem do wody o temperaturze 64°C i w takiej starałem się je trzymać przez 60 minut. No dobra, zapomniałem że już w momencie podgrzewania wrzuciłem skromne 100g słodu zakwaszającego. Zrobiłem to wiedząc że wstępne lekkie zakwaszenie brzeczki sprawi że rozwój bakterii kwasu mlekowego będzie dużo efektywniejszy.


Filtracja poszła sprawnie, efektem czego w 20 minut uzyskałem 17 litrów brzeczki.
Tutaj błędu nie popełniłem i dla dezynfekcji przegotowałem ją przez 10 minut. Następnie schłodzenie do 40°C i zadanie zawartości 15 kapsułek z probiotyka Swanson. Fermentor szczelnie owinięty kocem stał sobie do drugiego dnia, gdzie przestawiłem go na trochę do garnka z gorącą wodą, aby całość dogrzać.



Zakwaszanie trwało 2 dni, gdzie stwierdziłem że wystarczy. Z tego co czytałem 48 godzin to optymalny czas więc taką ilość czasu przyjąłem. Muszę sobie kupić sprzęt do sprawdzania pH, na pewno ułatwi mi pewne sprawy i pozwoli lepiej ogarnąć się w całym procesie.



Gotowanie trwało 90 minut aby wygotować zapach żurku, oraz zahamować życie bakterii. Nachmieliłem skromnie, 10g Magnum wrzuciłem tak aby wartość IBU wyniosła 12. Może i mało, ale z drugiej strony po co więcej? A, finalnie zamiast 10°blg miałem 12°blg. Też spoko.

Fermentacja to doskonale nadający się szczep drożdży szanowanych i polecanych przez wielu piwowarów: safale us-05. Nadają się doskonale, radzą sobie z kwaśnym środowiskiem i zjadają średnio 80% cukrów.




Tak też się stało i po 2 tygodniach fermentacji burzliwej (tak, trochę się przeciągnęła bo nie miałem możliwości przelać szybciej na cichą) całość odfermentowała mi do 4.7% alkoholu. Po dojedzeniu w butelkach doliczyłem troszkę i wyszło coś pod 5%. Więc wyszło wytrawnie, tak jak zakładałem.


No i tutaj zaczęła się zabawa. Postanowiłem nie robić czystej wersji, pomimo tego że powinienem był. Piwo nie smakowało źle, jednak dał się wyczuć ten charakterystyczny aromat tabletek. Nie podobało mi się to, więc zrobienie 2 różnych wersji na owocach było pomysłem idealnie doskonałym.




Wybrałem mango i brzoskwinię. Mango w postaci gotowej pulpy, którą nabyłem w kerfurze za jakieś 22zł za 850g. Brzoskwinie także postanowiłem zaryzykować z puszki, z tym że brzoskwinie w syropie. Nie miałem zielonego pojęcia co to wprowadzi i co się podzieję więc zdecydowałem szybko. Władowałem je jednak do blendera aby zrobić jednolite puree.



Piwa leżały na owocach około 10-14 dni. Tyle wystarczy aby fruktoza została dojedzona. Starałem się odfiltrować obie wersje dokładnie, aby uniknąć sytuacji gdzie drobinki owoców przedostają się do butelek i powodują gushing.

Wnioski:


  • Jakby nie patrzeć - udało się! Samo jałowe piwo bez owoców nie smakowało jak rzygi, więc już tutaj byłem zadowolony. Jednak zapaszek probiotyków był wyczuwalny. Muszę znaleźć przyczynę, jak uzyskać naprawdę czysty zapach.
  • Wydaje mi się że nie zapewniłem odpowiedniej temperatury bakteriom. Owinięcie kocem było solidne, jednak temperatura spadała na milion procent. Pasowałoby co kilka godzin całość dogrzewać, a najlepiej założyć pas grzewczy pozwalający utrzymać stałą temperaturę umożliwiającą lactobacillusom dobre warunki do roboty.
  • Wersja z mango jest o niebo lepsza. Smakuje i wygląda jak sok. Natomiast w ten z brzoskwiniami coś mi nie do końca zagrało i przy grupowej degustacji ktoś rzucił hasło że pachnie jak żółta kuchenna rękawica. No nie ukrywam, porównanie okazało się być słuszne bo autentycznie sam nie umiałem zidentyfikować tego zapaszku.
  • Następnym razem zabiorę się jeszcze lepiej. Myślę czy nie spróbować innej metody zakwaszania, ponieważ tutaj kwaśność jak dla mnie była wyłącznie subtelna. A chcę żeby było bezkompromisowo kwaśne, tak żeby nie trzeba było się jej doszukiwać. Więc piwo wyszło poprawne, ale w dalszym ciągu za mało kwaśne.



A co do nazwy i etykietki. Staram się stosować do logiki etykiet, i tak jak to się ma w piwach z dodatkiem owoców, przyjąłem taktykę fikcyjnych statków kosmicznych. W tym przypadku wybrałem x-winga z Gwiezdnych Wojen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz