piątek, 28 października 2016

Piwowarstwo domowe: Sour Ale


Będę szczery: gdyby nie uczestnictwo w krakowskich bitwach piwowarów domowych, i wylosowanie kategorii sour ale w kolejnej rundzie, prawdopodobnie nie zabrałbym się za robienie kwaśnego piwa. To znaczy pewnie kiedyś bym się zabrał, ale szczególnie by mnie nie ciągnęło w tym kierunku. A tu z przymusu trzeba było coś uwarzyć. Zadanie nie było proste.

Zacznę od tego że jeśli chodzi o piwa kwaśne, to jestem totalnym jaroszem. Człowiek myśli że skoro uwarzył kilkanaście różnych piw, to z kolejnym także nie będzie problemu.
No nie do końca.
To było takie uczucie, jak dla myszy która całe życie żyła w norze, i nagle wyszła na ulicę i odkryła ile różnych nowych rzeczy jest dookoła. Tak się czułem. Jak tylko zacząłem o tym czytać to głupiałem i nic z żadna z przyswojonych treści do mnie nie trafiała. Kompletnie. To było wyzwanie, którego nie mogłem nie spróbować udźwignąć.

Z miliarda sposobów zdecydowałem się na zakwaszenie brzeczki bakteriami lactobacillus plantarum. Podstawowy szczep, na początek nie ma co kombinować. Po konsultacji z Jankiem Gadomskim (Alderaan Brewery) zdecydowałem się na zakupienie probiotyków, z których kapsułek wsypałem cześć do brzeczki. Takie coś powinno postać kilka dni, później to trzeba przegotować, i później zadać normalne drożdże. No w praktyce brzmi na nic trudnego prawda?


Zacznę nietypowo, bo opiszę to co zrobiłem, a nad swoimi karygodnymi błędami skupię się na końcu wpisu w podpunkcie wnioski.
A ponieważ moja wiedza na ten temat jest praktycznie zerowa, chętnie przyjmę w komentarzach na klatę wszelakie opinie, sugestie, porady lub hejty. No cóż, taki los początkującego.

Piwo z założenia miało być lekkie. 2 kilo słodu pszenicznego jasnego i dwa kilo pilzneńskiego. W sumie około 10°Blg na jakieś 20 litrów piwa.
Takie też słody wsypałem do wody o temperaturze 64°C, i przez godzinę starałem się ją utrzymać.


Następnie klasycznie przefiltrowałem, i zostawiłem w fermentorze aby temperatura spadła.
Gdy brzeczka miała około 25 stopni, zadałem bakterie. Wsypałem do środka zawartość z 15 kaspułek probiotyków, i całość zakwaszała się około 4 dni.
Następnie (nieprawdopodobnie śmierdzącą starym żurkiem, spleśniałym serem, spoconymi skarpetkami i Bóg wie jeszcze czym) brzeczkę przegotowałem 90 minut, i dochmieliłem subtelnie Enigmą, na jakieś 15 IBU. Pozostało całość schłodzić, i zadać neutralne drożdże US-05.
10 dni burzliwej, tyle samo cichej, butelkowanie, dwa tygodnie i piwo gotowe. Można otwierać, nalać do szkła i delektować się fajnym domowym kwaśnym piwem, gaszącym pragnienie i znikającym ze szkła w sekundy.


Fajnie, prawda? No nie bardzo.
W ostatnim zdaniu są dwie prawdziwe informacje. Piwo można otworzyć, i piwo znika ze szkła w sekundy. Z tym że nie w taki sposób że wypijasz je bo jest takie pijalne, tylko sekundy w tym przypadku oznaczają czas jaki piwo potrzebuje aby zostać wylane do zlewu/kibla/czegokolwiek innego.
Tego się nie da pić, a przynajmniej wąchać. Bo gdzie szukać przyjemności w czymś co pachnie jak wymiociny, pot, lub zepsute mięso? Jak można było tak coś spieprzyć? Ano można było, i znalazłem 3 podstawowe przyczyny.


Wnioski

1) Bakterie kwasu mlekowego, (tutaj probiotyki) i szczep lactobacillus plantarum (w tym przypadku nieważne, każdy szczep i typ) trzeba znać i mieć jakieś pojęcie o nim. Lub może akurat przypadkiem wyjdzie (w co głęboko wątpię). NIE. Mi nie wyszło bo popełniłem tak dramatyczne i proste błędy że to się nie mieści w głowie:

1a) Po filtracji, brzeczka stała sobie i stygnęła w fermentorze. Stała i stygnęła. Warto zaznaczyć że jej nie przegotowałem, co miało kolosalny wpływ na to że coś się jej chwyci. Jakiś dzikus, zakażenie, nie wiem. GOTOWANIE ZABIJA EWENTUALNE DROBNOUSTROJE. A ja tego nie zrobiłem, dzięki czemu naraziłem się na złapanie jakiegoś syfu, który raczej złapałem.

2a) Nie ma co czekać z dodawaniem probiotyku. A jak zwlekałem, ale nie z mojej winy. Jak wiecie (lub właśnie się dowiedzieliście) nie warzę tam gdzie mieszkam przez większość czasu (czyli w Krakowie) tylko w rodzinnym domu. Więc aby coś uwarzyć lub zrobić z piwskiem muszę wrócić. Przez różne zajęcia nie mogę tam jeźdźić kiedy tylko mi się podoba, i pewne rzeczy planuję w przód, czasami co do godziny. Tak też było tym razem, byłem nieco zdesperowany czasowo, i MUSIAŁEM wtedy i wtedy zatrzeć te słody. Problem w tym, że probiotyki pomimo że zamówiłem z wyprzedzeniem, przyszły po prawie tygodniu. I brzeczka, przez dwa dni stała i się kisiła. Dosłownie i w przenośni. Nie było mnie przy wrzucaniu zawartości kapsułek, zrobiła to za mnie mama (dziękuję mamo, niedługo będziesz umiała warzyć za mnie bo zlewanie na cichą już masz za sobą). Telefonicznie powiedziała że przy wrzucaniu na powierzchni była 'jakaś dziwna błona'. Mogłem się domyślać co to znaczy.

3a) Zawartości kapsułek dałem za mało. Z tego co wyczytałem i słyszałem, powinno dawać się jedną kapsułkę na litr piwa. Ja dodałem 15 kapsułek na 20 (albo 21, nie pamiętam) litrów piwa. Za mało.


2) Na tyle składowych piwo nie mogło się udać. W czasie gotowania w domu tak śmierdziało, że ewentualne zwymiotowanie do (jakoś bo jakoś) zakwaszonej już brzeczki dużo szkody piwu by nie przyniosło. Podobno powinno pachnieć żurkiem, i dlatego zalecane jest dłuższe gotowanie (90 lub więcej minut). I owszem, po 90 minutach ten smród był już minimalnie wyczuwalny, lecz po fermentacji zrobił comeback jak strzelający Leeds gola Thierry Henry po powrocie do Arsenalu w 2012 roku. To było niesamowite.

3) Powtórzę to piwo. Nie zrezygnuję z próby uwarzenia kolejnego kwasa, w taki sam sposób. Człowiek uczy się na błędach, a w tym przypadku błąd miał rozmiar niesamowity. Piwo już obrosło w legendę, przebiło nawet ipę na Huell Melonie. A nie wierzyłem że to będzie możliwe. Na bitwach oczywiście sromotnie przerżnąłem, doprawiając wiele osób o ból głowy, żołądka, i jeszcze pewnie innych organów. Chciałbym serdecznie przeprosić wszystkich którzy musieli tego spróbować.


A, no i piwo podzieliłem na pół. Jedna wersja czysta poszła na bitwy piwowarów, druga dostałą kiwi. Ale dalej po 3 tygodniach cuchnęła niemożliwie, więc dodałem 60g Cascade i Marynki, i po 3 dniach zabutelkowałem. Wątpię że to uratuje piwo, no ale może chociaż stłumi ten aromat.

Większym problemem jest to, że jakiś czas temu zorganizowałem u siebie na fanpejdżu konkurs, gdzie fani mogli zgadywać jaki owoc dodam na cichą. Zwycięzca miał otrzymać butelkę gotowego piwa do wypicia. No i trochę głupio będzie wysłać takie dziadostwo. Będę musiał wziąć pod uwagę jakieś lepsze rozwiązanie żeby wyjść z tego z twarzą.

W listopadzie zabieram się za kwasa jeszcze raz. Nie odpuszczę!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz