sobota, 23 kwietnia 2016

Nøgne Ø: Sunturnbrew


Czasami zdarzają się piwa specjalne, o których wiele czytamy, i które powodują szybsze bicie serca. Kilka swoich piwnych marzeń już udało mi się zrealizować (na przykład Xyauyu Kentucky oraz Fume), ale części piw po prostu dostać nie można. Tak też było w przypadku Sunturnbrew, którego etykietę widziałem odkąd zacząłem się interesować piwem rzemieślniczym, i smak który sobie wyobrażałem czytając wszelakie recenzje. Jednak jakiś czas temu owy browar został sprzedany koncernowi, i spodziewałem się że po ptokach. A to nagle zonk, Nøgne Ø warzy dalej.

Okazało się jednak, iż warzą oni piwo jednocześnie dla koncernu, gdzie powstają piwa mniej zaawansowane, oraz normalnie piwa rzemieślnicze gdzie już pojawiają się pozycje bardziej interesujące. Jak na przykład Sunturnbrew. Opatrzony w kontretykiecie podpisem Kjetila Jikiuna.


Cóż to w ogóle jest za twór? Barley wine, z tym że nie taki klasyczny. Jest to wędzony barley wine, który w swoim składzie posiada również słód żytni. Co to daje? Słód wędzony to wiadomo, natomiast żyto odpowiada w piwie za treściwość oraz pełnie. Tutaj mamy mocarza który zawiera 11% alkoholu, co już sugeruje iż ciało będzie konkretne, a do tego dochodzi również żyto, co prawdopodobnie może wnieść niespodziewany efekt.

Na starej etykiecie Eskimos widoczny w tle był bardziej wyeksponowany. Zastanawiały mnie (i pewnie nie tylko mnie) te jego śmieszne okularki, które okazały się być nie tyle śmiesznymi, co ratującymi wzrok. Na kole podbiegunowym słońce znajdowało się nisko nad horyzontem, a dzięki obecności śniegu odbijało się od niego rażąc w oczy. Pewnie sami mieliście okazję jechać w zimę samochodem na wschód, więc można sobie wyobrazić sytuację. Okularki te ograniczały po prostu dopływ światła do oczu.


Sunturnbrew
Smoked Barley Wine
26°Blg, alk. 11% obj.
50 IBU

Już nalewając się zakochałem. Jakieś to jest gęste! Podobną sytuację to ja chyba widziałem tylko w przypadku Xyauyu, coś niesamowitego. Barwa to jak widać wybitnie ciemny brąz, wpadający w rubin. Piwo bardzo klarowne, z mega zbitą pianą, która za żadne skarby świata nie chce opadać.

Jeden niuch i już mam ciarki. A zdarza się to wyjątkowo rzadko.
Pierwsze co wyłazi ze szkła to potężne, karmelowe ciało. Od razu wiadomo że mamy do czynienia z barley wine'em klasy światowej. Dominuje daktyl, figa, oczywiście przypiekany karmel, a i nuta likierowa jest obecna. Czerwone suszone owoce takie jak żurawina lub czerwona porzeczka również się przewijają. Wędzoność wychodzi dopiero po chwili, nie jest tak wyraźna jak bym się spodziewał. Przede wszystkim najbliżej będzie do określenia że pachnie dymem z ogniska. Dopełnia on tylko całości, tworząc bardzo kompletny zapach. No i oczywiście jest jeszcze żyto, które również głęboko w tle można wyniuchać. Zbożowa nuta przewija się w piwie szczególnie po ogrzaniu. Alkohol wyłazi tylko i wyłącznie jako uzupełnienie całości. To znaczy wiemy że mamy do czynienia z bestią, ale niezwykle dobrze kamuflującą się. Niesamowicie złożony aromat.


No to mamy przykład piwa kompletnego. To co tutaj się dzieje przechodzi ludzkie pojęcie. Po nalewaniu oczekiwałem wysokiej treściwości, a oleistość robiła na mnie niesamowite wrażenie, jednak to co się dzieje w ustach jest nie do opisania. To wręcz jest kisielowate, nie płynne. Oblepia usta, i prześlizguje się do żołądka niezwykle powoli, zostawiając po sobie powoli spływające resztki. Do czego do można porównać? Chyba tylko do likieru gęstego jak kisiel. To jedyne porównanie jakie przychodzi mi do głowy.
Jak już pozbierałem szczękę z podłogi po tej teksturze, to mogłem ją znowu upuścić skupiając się na pozostałych smakowych walorach. A jest ich naprawdę sporo. Piwo smakuje jak przykładny przedstawiciel stylu jakim jest barley wine. Tak jak w aromacie: daktyle, karmelowość, potężna słodowość + zbożowo-żytni posmak który ciężko przegapić. Przez całość przewija się także chmielowa nuta której w aromacie jakoś nie wychwyciłem. Ta goryczka jest właśnie bardzo przyjemna, ponieważ kontruje owe dosyć słodkie ciało. Nie kontruje za to alkoholu, którego praktycznie nie czuć w smaku. Dopiero po czasie można odczuć delikatne szumienie w głowie, co szczerze mówiąc mnie zdziwiło przy 11% alkoholu. Po ogrzaniu wyraźniejsza staje się wędzonka, która wcześniej okazała się lżej wyczuwalna. Podobnie jak w aromacie, dominuje dym z ogniska, nie występują praktycznie żadne nuty torfowe czy kiełbasiane. Niezwykle mi to w tym przypadku odpowiada.

Jedno z piw które każdy kto uważa się za beer geeka, powinien spróbować. Tekstura tego piwa odcisnęła ślad na mojej psychice tak bardzo że nic już chyba w przyszłości nie będzie w stanie się do niego zbliżyć.

10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz