środa, 18 listopada 2015

Birra Balladin: Xyauyu Kentucky Barrel Aged 2011


Każdy ma marzenia. Przyziemne, lub totalnie oderwane od przeciętnych. Jeśli chodzi o piwne marzenia (kurde bela, trochę to brzmi jak wyznania alkoholika), od zawsze w sferze marzeń były buteleczki z Włoskiego browaru Birra Balladin, o brzmiącej nazwie Xyauyu. Piwa te już prezentują się przecudnie, zapakowane są w butelki w kształcie, jakiego często nie widujemy. Wszystkie to barley wine, w różnych postaciach. Mnie przypadła możliwość dorwania jednej z najbardziej ekskluzywnych wersji, a mianowicie leżakowanej w dębowej beczce z dodatkiem tytoniu. Oj tak, to cudo zdecydowanie może wywoływać emocje i skłaniać ku refleksji.

Na początek kilka słów o samym browarze. Założony przez Teo Musso, wizjonera i buntownika, który sprzeciwiał się wśród rodziny picia wina do obiadu, bo wolał piwo. Pierwotnie otworzył pub z rzemieślniczymi piwami (1986) (głównie belgijskimi),a dopiero po czasie (1996) podjął decyzję o tym, że sam będzie warzył piwo, pod szyldem Balladin. Problematyczne było miejsce, bo pierwotny przydomowy browar nie pozwalał na większe wybicie i szerszą dystrybucję. Wpadł na szalony pomysł: przerobił kurnik, na fermentownie. Problem w tym, iż znajdował się on spory kawałek od pierwszego "browaru". Teo wpadł na jeszcze bardziej szalony pomysł: zbuduje "beerduckt" (tłumaczenie dosłowne: piwodukt [piwo+ wiadukt]) który pomoże przetransportować brzeczkę z jednego miejsca, do drugiego. Jeśli coś jest głupie, ale działa - to nie jest głupie. Pomysł zrealizował, i dzięki temu mógł powiększyć moce produkcyjne.
Część piw Teo dedykował swojej rodzinie: Isaac to witbier na cześć syna, Wayan to saison na cześć córki a Nora to egyptian ale dedykowany żonie.
w 2004 roku powstała jedna z najbardziej elektryzujących serii: Xyauyu. Tak jak wspominałem na wstępie, każde z tych piwo to barley wine czyli wino jęczmienne: mocne, słodkie piwo, przypominające likier. Do dziś powstało wiele konfiguracji tych piw, wyznaczają one standardy i są dla wielu niedoścignionym wzorcem. Kosztują także niemało, jednak za jakość się płaci: zarówno produktu, jak i opakowania.


Xyauyu jaki mnie przyszło pić, to wersja leżakowana w dębowej beczce, oraz z dodatkiem liści tytoniu. Ekstrakt tego cuda to 36°Plato (!) a zawartość alkoholu wynosi 14%. Nie ukrywam: mam co do niego przeogromne oczekiwania, i powiem że wiedząc, iż przyjdzie mi spróbować tego cuda troszkę trzęsę się z niecierpliwości.


Piwo miałem możliwość spóbować dzięki krakowskiej inicjatywie bootle sharingu. Gorąco polecam dołączyć do fejsbukowej grupy, ponieważ nie musicie wywalać od razu 100zł na piwo którego bardzo chcecie spróbować. W takim przypadku pijesz ilość degustacyjną, i płacisz ułamek każdej kwoty.


Co do samego trunku: został on zapakowany w drewniane pudełko, bardzo ładnie wykonane (tylko gdzieniegdzie widać klej), i w środku wyłożony dodatkowo materiałem, żeby tej przepięknej butelczynie nic się przypadkiem nie stało. Klasa przez duże K.

Butelczyna pięknie ozdobiona lakiem, który się nie kruszy przy otwieraniu, jest twardy, ale dosyć plastyczny. Zamknięcie to już obrandowany nazwą browaru korek. Znowu klasa.

Piwo przelane do kieliszka. Oceniamy kolor. Ciemny bursztyn, niezwykle klarowny, gęsty jak smoła oraz totalnie pozbawiony piany. Ciężko jej się spodziewać: piwo ma 14% alkoholu, i nagazowanie go nie było konieczne. No nie powiem, są emocje.


Pierwszy niuch i odpływam. Aromat jest nieprawdopodobnie intensywny, nie trzeba wtykać nochala żeby go poczuć. Jest tam wszystko, co w porządnym barley wine znaleźć się powinno: likierowa słodycz, mnóstwo daktyli i rodzynek nasączonych w alkoholu, kandyzowanego cukru, karmelu i gęstości. Jest również aromat mokrego drewna i wanilii (dębowa beczka), oraz nuta tytoniowa, bardzo subtelna lecz doskonale uzupełniająca aromat. W tle majaczy bardzo subtelny, i szlachetny zapach alkoholu. Mam ciarki już przy samym zapachu, będzie petarda.

No i tak, jeśli mógłbym się rozpłynąć, to tak bym zrobił. Takiej orgii smaków, takiej złożoności, i takiego balansu dawno nie miałem okazji próbować.
Piwo jest okrutnie słodkie, powiedziałbym że wręcz ulepkowate. Jednak ta słodycz nie muli, nie zatyka. Jest niesamowicie przyjemna, a ucieka w stronę karmelu, toffee, miodu i kandyzowanych daktyli (o, tutaj chyba najtrafniej), oraz wanilii pochodzącej od dębowej beczki. Dodatkowo, może wydawać się to absurdalne, nie ma żadnej kontry ze strony goryczki. Jest zatem turbo słodko.
Drugą rzeczą o której chcę powiedzieć jest nasycenie. Jak widać kompletnie zerowe. I wiecie co? Mnie to odpowiada. Kompletnie nie widzę potrzeby gazowania takiego piwa. Nie należy tez traktować tego trunku jako piwo, tylko jako alkohol do spokojnego sączenia ('sofa beer' - jak sam twórca nazwał powstanie tej serii) przy książce lub kominku. Tym bardziej, że woltaż nam to wskazuje.
O właśnie, procenty. Wbrew pozorom alkohol jest świetnie ukryty, a te 14% czuć dopiero w głowie. W połączeniu z tą teksturą: olej czy tam smoła (jak kto woli), świetnymi posmakami dębowej beczki (lekka tanina, mokre drewno oraz "deskowe" posmaki), i wszechogarniającą słodyczą tworzy trunek niesamowicie doskonały, i ultra sesyjny. Gdybym miał pić całą butelkę w samotności, poświęciłbym na nią przynajmniej 3 godziny.
Niesamowite piwo, warte swojej trzycyfrowej ceny. Tak naprawdę to warte każdej ceny.

10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz