wtorek, 5 stycznia 2016

Birra Balladin: Xyauyu Fume' 2011


W zeszłym roku, stwierdziłem że zawsze na urodziny, będę kupował sobie piwo. Niby nic dziwnego, w końcu trochę tego piję. Jednak powiedziałem sobie, że w ten dzień kupię sobie taki egzemplarz, na który szkoda mi pieniędzy przez cały rok. Czyli coś drogiego. No i sytuacja okazała się na tyle sprzyjająca, że na koniec 2015 udało mi się nabyć piwo, do którego od zawsze wzdychałem, i które było takim moim małym piwnym marzeniem.




Jakiś czas temu miałem okazję próbować Xyauyu Kentucky, który był piwem leżakowanym w dębowej beczce, z dodatkiem liści tytoniu. Baza do wszelkich piw jest taka sama: cholernie mocny i ekstraktywny barley wine (36°Blg!). W przypadku Fume, baza została zapakowana do beczki po whisky z wyspy Islay, konkretniej to (udało mi się znaleźć takowe informacje w internetach) Lagavulin. Czyli jeśli kojarzycie cokolwiek związane z Islay, to już wiecie że z tej wyspy pochodzą bardzo charakterystyczne whisky torfowe, czyli asfalt, palone kable, opony, podkłady kolejowe i inne takie tak. Zapowiada się zatem niezwykle ekskluzywnie i niesztampowo.



Nie sposób nie pozachwycać się nad opakowaniem. Po Kentucky, to drugie najlepiej zapakowane piwo jakie widziałem. Całość została zapakowana w kartonowe pudełko, informujące nas o podstawowych parametrach piwa. Co ciekawe, zamieszczona została nawet informacja o kolorze piwa (EBC). Pierwszy raz stykam się z sytuacją, że browar informuje nas o takim niuansie. Sama butelka wrażenie robi kształtem, jest bardzo schludnie zalakowana, oraz zakorkowana, w autorski korek browaru.
Chyba niemożliwe jest, aby już po prezencji nie oczekiwać że to będzie piwo zajebiste.



Xyauyu Fume
Barley Wine (whisky barrel aged)
36°Blg, alk. 14% obj.
13 IBU

Nalewa się totalnie bez piany, co nie zmienia faktu że dalej robi piorunujące wrażenie. Nie przypomina w ogóle piwa: gęsta, intensywnie rubinowa ciecz, wyglądaj już raczej jak destylat, lub miód pitny. No i po cieczy osiadającej na ściankach, tłusto zdobiącej szkło widać prawdziwą oleistość tego cuda.



A aromat to już poezja. Jest doskonały, i nieprawdopodobnie bogaty. Pierwsze skrzypce gra słodycz: głównie nuty miodowe, oraz wszelakie cukry pochodzące od karmelizacji: toffee, i karmelowość. Obecna cała masa daktyli, aromatów podobnych do suszonych owoców: rodzynek, moreli, śliwek. Akcenty suszu mogą pochodzić także od świadomego utlenienia tego piwa. Świetnie oddany został charakter beczki. Niesamowite wrażenie sprawiają akcenty po leżakowaniu w torfowej wersji tego destylatu, bez trudu można odróżnić zapach mokrego drewna nasiąkniętego alkoholem, whisky, oraz bardzo subtelnej nuty torfu i wanilii. Alkohol jest wyczuwalny, aczkolwiek sprawia wrażenie bardzo szlachetnego. Generalnie całość pachnie obłędnie, i nie przypomina żadnego innego piwa jakie znamy. Perełka.

Pierwszy łyk wywołał ciarki na plecach. Konsystencja tego cuda jest wręcz nie do uwierzenia. Pierwsze Xyauyu jakie próbowałem, czyli Kentucky również wywołało ten sam efekt. Nieprawdopodobna gęstość. Nawiązania do miodu pitnego nie są tutaj bez przyczyny. Słodycz jest powalająca, na szczęście dzieje się tutaj o wiele więcej. O rany, i to ile więcej! Słodycz dalej idzie w kierunku karmelizacji i miodu, czyli chmielowego utlenienia. Akcenty suszonych owoców dalej występują, jednak mam wrażenie że to jednak rodzynki dominują, oraz zdecydowanie wyraźniej czuję wanilię. Goryczka chmielowa prawie nie występuje. Pojawia się jednak inna: alkoholowa. I tutaj się na chwilę zatrzymamy. Alkohol jest wyczuwalny. Jednak czy to źle? Nie w tym przypadku. Leżakowanie piwa w beczce wyciąga niesamowite posmaki. Beczka po torfowej whisky spowodowała że owy alkohol jest niezwykle szlachetny, charakterystyczny i nieco szorstki. I ta szorstkość jest kontrą, dla całości. Nie mamy wrażenia że pijemy alkoholowy ulepek, tylko jedno z najdziwniejszych, i zarazem najdoskonajszych trunków w życiu. Co warte zaznaczenia, nalałem sobie trochę mniej niż 200ml, a piłem tę ilość przez jakieś 2 godziny. To nie jest piwo które się pije. Fume należy się czas. Piwo jest tak niesamowicie bogate, że nie chce się brać pełnego łyka, chce się tylko moczyć usta i powoli cieszyć tym niesamowitym posmakiem. Nie można traktować tego jak piwa, i nadaje się do podobnej celebracji jak bardzo drogie whisky.

Ocena to tylko formalność.

Jedno z piwnych marzeń idzie zatem do odhaczenia.


10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz