Jak to jest, że praktycznie każde nowe piwo z Brewdoga biorę jak cygan zapomogę? Chyba jestem ich fanbojem, tym bardziej, kiedy na półce widzę buteleczkę w takich ładnych kolorach. No i jak tu jej nie zabrać ze sobą do domu, hę?
'Hello my name is' to seria Brewdoga, w której chłopaki warzą piwo, z dodatkiem przeróżnych owoców ze świata. Zdarzało się piwo z borówką brusznicą, rokitnikiem, czy (próbowane przeze mnie) japońskim owocem yuzu. Co warte zaznaczenia, każde z tych piw, było wzmocnioną wersją india pale ale. Każde. Z wyjątkiem tego, które dziś będę próbował.
Ogólnie to już kiedyś powstało piwo "Hello my name is Ingrid". Jednak widocznie przypadło do gustu na tyle, że stwierdzili "Hej, zróbmy bardziej sesyjną, i łatwiej pijalną wersję tego piwa!". No i tak zrobili. W ten sposób powstało "Hello my name is little Ingrid". Akurat ta IPA, ma w sobie owoce maliny moroszki. Owocu, który pochodzi ze skandynawskich rejonów, a konkretniej (patrząc na kolorystykę etykiety) ze Szwecji.
Hello my name is little Ingrid
Session IPA (z dodatkiem maliny moroszki)
alk. 4,4% obj.
Klarowność godna mistrzów. Można by czytać książkę przez szkło. Szkoda że piana niezbyt ładna, szybko się dziurawi i podobnie szybko opada.
Aromat jest zdominowany przez grejpfruta. Cudowny, doskonały, słodki, cytrusowy zapach grejpfruta. Siła jego nie jest jakaś wyjątkowo intensywna, aczkolwiek wcale a wcale mi to nie przeszkadza.
Zapach już konkretnie nastawił na doznania smakowe. Jest to leciutkie, bardzo mocno nachmielone pale ale. Grejpfrut w dalszym ciągu atakuje nasze kubki smakowe, a wpływ maliny moroszki jest jak dla mnie znikomy. Chyba, że wprowadza ona leciutką kwaskowatość na finiszu, przypominającą tę, znaną z pomarańczy lub mandarynki. Wysycenie niskie, piwo jest niezwykle leciutkie, i łatwo pijalne. Goryczka chmielowa początkowo wydawała mi się większa, z ogrzaniem jednak piwo zrobiło się grzeczniejsze, dzięki czemu smakuje jak bardzo przykładna session ipa.
7,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz