wtorek, 23 grudnia 2014

Hello my name is Konnichiwa Kitsune


Szkocki Brewdog co jakiś czas wypuszcza kolejną wariację imperialnego india pale ale, związaną z różnymi postaciami. Zazwyczaj warki te są jednorazowe, mające na celu zwrócenie uwagi na konkretny problem, osobę, lub wydarzenie. Jak to wygląda przy dźwięcznie brzmiącym 'Hello my name is Konnichiwa Kitsune' ?


O co w ogóle kaman jest z tą nazwą? I dlaczego wszytko na etykiecie jest po japońsku? Śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż panowie z Brewdoga otworzyli w Japonii swój brew pub, i uwarzyli piwo specjalnie na jego otwarcie. Wprawdzie wysyłane jest na cały świat, jednak założenie było takie, aby etykieta była po japońsku- niech każdy wie że był to celowy zabieg!


Piwo nie jest oczywiście zwykłe. To nie w stylu szkockiego browaru. Od zwykłej imperialnej ipy, odróżnia go dodatek yuzu, czyli typowo japońskiego cytrusa. Ciekawe czy faktycznie wniesie to coś do smaku, lub czy autosugestia nie będzie za bardzo mąciła w głowie.


Hello my name is Konnichiwa Kitsune
Brewdog/ Szkocja
Imperial IPA (z dodatkiem owocu yuzu)
alk. 8,2% obj.
IBU 70

Prezentuje się całkiem standardowo. Całkowicie przejrzysta ciecz,o złotym kolorze i pięknej czapie białej piany, kompletnie nie zostawiającej śladów na teku.


Aromat jest bardzo złożony, i znany szczególnie z tych najlepiej znanych ip. Mnóstwo aromatów słodkich owoców zarówno tropikalnych, jak i cytrusowych. Yuzu póki co nie znalazłem, chyba że chodzi o tą delikatną cytrusową woń, coś a'la skórka cytryny. Gdyby tylko nie ta ostra nuta, ciężko byłoby się domyślić, ze mamy do czynienia z imperialną wersją india pale ale. Mogłem go także otworzyć trochę wcześniej, bo pojawia się także delikatne utlenienie.


A jak smakuje? Dobrze smakuje!
Tak się jednak składa, że nie smakuje totalnie jak imperialna ipa. Jedyne co z nią wspólnego, to niskie wysycenie. Nie doświadczamy tutaj za to znanej z tego stylu sporej goryczki, oraz słodkich, ciężkich posmaków alkoholu. Tutaj mamy do czynienia z goryczą na poziomie american pale ale, czyli nikłej. Nigdy nie jadłem yuzu, ale patrząc na grafikę w google, wygląda jak stara cytryna, i w smaku wyobrażam ją sobie podobnie. Występuje tutaj cytrusowy kwasek, i goryczka temu towarzysząca znana ze skórki cytrynowej. Coś jakby wcisnąć trochę soku z niej. Bardzo fajnie to współgra ze słodyczą, charakterystyczną ananasowi czy mango. Najpiękniejsze jednak w tym piwie jest uczucie alkoholu. No nie ma bata, że ono ma 8,2% alkoholu. To nieprawdopodobne w piwie mocno chmielonym, aby była tak perfekcyjnie ukryta. To pierwsze piwo w życiu, w którym alkohol jest tak doskonale ukryty.
Jedynym jego mankamentem jest za duża wodnistość. Ale smak to rekompensuje i spycha na dalszy plan.


Czapki z głów Jamesie i Martinie, stworzyliście wyśmienite piwo. Może nie perfekcyjne stylowo, ale wyśmienite. Wypiłbym chętnie jeszcze kilkanaście



8,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz