czwartek, 4 października 2018

One More Beer Festiwal 2018



Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Czy jakoś tak. Jak już się zarzekłem że przykładam defibrylator do klatki piersiowej tej domeny, to czas go w końcu załadować i huknąć tymi elektrowstrząsami. A co może być lepszym pomysłem niż napisanie relacji z najlepszego festiwalu stworzonego dla piwnych świrów (eng. beergeek)? Prawdopodobnie nic.


Na początku kilka słów wyjaśnień o samym festiwalu i jej formule, która (serio) początkowo nieco do mnie nie przemawiała. OMBF to festiwal gdzie możesz spróbować ogromnej ilości piwa klasy światowej w formule 'płacisz raz, pijesz ile chcesz'. Masz na to 3 sesje degustacyjne (1 w piątek, 2 w sobotę), każda po 4.5 godziny, na każdej 30 browarów (10 polskich i 20 z reszty świata), każdy z nich proponuje 2 piwa na sesję. Wiele z nich jest piwami premierowymi, lub nawet warzonymi specjalnie na okazję festiwalu, lwia część na co dzień niedostępna w znanych nam sklepach z piwami rzemieślniczymi. Pojemność piw jest taka sama niezależnie od stylu - 50ml. Wydaje się mało, prawda? No właśnie, wydaje się.


50ml to w takim wypadku idealna ilość aby móc realnie ocenić piwo. Napisałem "ocenić", a nie "napić się" celowo. Ideą festiwalu jest spróbowanie jak największej ilości piwa, aby móc porównać sobie przeróżne style i spróbować nieznanego. Nieważne czy jest to pszenica posiadająca 4% czy potężny imperialny stout który tych procentów ma 12. To nie jest biesiada gdzie kupujesz sobie piwo w półlitrowej szklance i siadasz z przyjaciółmi przy stoliku kłócić się czy lepszy Korwin czy Palikot. A co zrobić jak coś Ci tak bardzo posmakuje że zechcesz wypić jeszcze kilka kieliszków? Najzwyczajniej w świecie wracasz i prosisz o dolewkę. Jeśli się jeszcze nie skończyło.


Ile taka przyjemność kosztuje? 

W moim odczuciu niewiele, jeśli popatrzeć na to ile możesz spróbować. Cena za 3 sesje wynosiła ok. 500zł, a bilety za pojedyncze sesje 179zł (jak dobrze pamiętam, jeśli nie to okładajcie mnie biczami). Oczywiście dało się słyszeć tak powszechnie znany ból, że ile to pieniędzy, że zdzierstwo itp. To teraz kilka krótkich faktów, które w moim odczuciu zamykają ten temat raz na zawsze:

  • chcesz spróbować takiego piwka jak Fundamental Observation z browaru Bottle Logic. Piwko niedostępne w Polsce, jeśli nie masz dojść wśród znajomych lub nie przynależysz do pewnych grup to nie spróbujesz go wcale. Jeśli masz dojście to uda Ci się załatwić takie piwko w cenie minimum 500zł. A tutaj w podobnej kwocie masz dostęp do FO oraz 179 innych lanych piw.
  • lubisz odkrywać ciekawe smaki i marzysz aby spróbować któreś piwa zza granicy, jednak okazuje się że są one totalnie niedostępne. Podobnie jak wyżej, już samo kombinowanie z załatwieniem pochłonie dużą ilość czasu + kosztów. Tutaj masz wszystko wyłożone jak na tacy.
  • uważasz że Cię nie stać na taką fanaberię jak wydanie 500zł na zabawę w próbowanie piwa. Okej, to jest dosyć konkretny argument, bo nie każdy może sobie na to pozwolić od tak. Ale nie od tak to już nie powinno być problemem. Protip: jeśli zaczniesz odkładać od teraz co miesiąc po 42zł to za rok masz kasę na karnet. To już tak nie boli, prawda? Oczywiście jeśli karnety nie skończą się szybko, a pewnie się skończą.
  • zresztą piątkowe wyjście na miasto zazwyczaj wiąże się z wypiciem kilku piw i jakimś jedzeniem. Odpuść sobie raz w miesiącu, a jakieś 60zł ekstra zostanie w Twojej kieszeni.
Sami oceńcie czy polać mi czy nie.

A teraz tak zupełnie i totalnie serio - to się po prostu kalkuluje. Nie dość że możesz spróbować wielu piw których prawdopodobnie Ci się nigdy nie uda spróbować, to także możesz osobiście poznać ludzi którzy te piwa stworzyli. A jeśli Cię to nie jara, to po prostu nie kupisz biletu i tyle (ale i tak wiemy że będziesz się nad tym prędzej czy później zastanawiał).


Ja w tym roku miałem przyjemność być w ekipie wolontariatu. Nie miałem zatem dużej ilości wolnego czasu aby móc się skupić na polewanych piwach, ale i tak udało mi się spróbować zdecydowanej większości. Można sobie pomyśleć, że przy takim ogromie świetnego piwa to nawet pojemnością 50ml każdego można się srogo porobić. Ale wiecie co? Uważam że da się spróbować wszystkich piw na sesji, jeśli tylko podejdziecie do tego z głową. I się nie upić! W końcu macie aż 4.5 godziny i kilka foodtrucków na dopełnienie sił!

Fot. Wojciech Szałach

No właśnie, w tym roku organizatorzy wyciągnęli wnioski i zaprosili większą artylerię uzupełniającą wytrzymałość festiwalową gości. Sprawiło to po pierwsze większą różnorodność, a po drugie zminimalizowało czas oczekiwania na jedzenie, który w tamtym roku podobno nieco się przeciągał. Tutaj praktycznie nikt dłużej niż 15 minut na jedzonko nie musiał czekać. Coś pięknego.


Jak było z natłokiem ludzi i czasem oczekiwania na piwo?

Bardzo dobrze to mało powiedziane. Na 15 minut przed wszystkimi odwiedzającymi mogli wejść Ci, którzy nabyli bilet "early bird" pozwalający na takową możliwość. Jednak moim zdaniem gdyby wszyscy weszli na raz, to spokojnie każdy mógł spróbować czego tylko chciał. Nie będę kłamał, pisząc że kolejek nie było wcale, bo na największe sztosy z zagranicy beergeecy się musieli rzucić, jednak wydaje mi się że wcale długo nie stali w kolejce (hej, jeśli czekałeś na Fundamental Observation '18 na porannej sesji to daj znać w komentarzu jaki był czas oczekiwania!). Jednak wydaje mi się że taki szał był tylko na początku każdej sesji przez maksymalnie 30 minut, później zdecydowanie się luzowało więc można było sobie spokojnie wypić co się chciało lub wrócić po dokładkę. Polskie browary do których kolejek nie było wcale nieszczególnie wydawały się przejmować takim obrotem sytuacji - w końcu część  tych piw na pewno będzie w szerszej dystrybucji. Większość, ale nie wszystkie.


Co mnie osobiście cieszyło to fakt że wśród gości festiwalu bardzo dużą część stanowiły osoby z zagranicy. To pokazuje jak renoma OMBF poszła do góry po poprzedniej edycji. Nie ma się czegoś dziwić, ten festiwal ma jeden z najlepszych line-up'ów w Europie. Już sam fakt pojawienia się w tym roku piw z Botle Logic, Jester King czy Equlibrium powinien robić duże wrażenie.

Warto wspomnieć jeszcze o jednym incydencie, który spowodował ogromny ból odbytu niektórych osobowości którzy nawet na festiwalu nie byli. Mam na myśli częstowanie gości piwami z butelek panów z Equilibrium. Tak, częstowanie, to bardzo ważne słowo. Piwami, które były gratisowo polewane chętnym na spróbowanie. Tych piw nie było w cenie biletu. A warto wspomnieć że dostępność owych butelek w naszym kraju kwitnącej cebuli jest praktycznie zerowa. Powiedzcie, czy to naprawdę upokarzające tak bardzo chcieć spróbować zagranicznego sztosa? Bardziej upokarzająca według mnie jest totalna ignorancja, ale co ja tam wiem.
A, warto zaznaczyć że te darmowe i wyszarpane z trudem spośród rozsierdzonego tłumu (lol) piwka były tego warte. Cytując klasyka: nawet mi was nie żal.


Właśnie, piwka! Co prawda nie opiszę tutaj wszystkich spróbowanych pozycji, aż takim masochistą nie jestem. Wyłącznie te, które najbardziej zapadły mi w pamięci. Lecz jeśli interesują Cię jak je wszystkie oceniłem to zapraszam na mój profil na untappd (https://untappd.com/user/SmakoszGrzegorz)

Moje serduszko Zdecydowanie najbardziej zdobyły browary amerykańskie: Equilibrium i Moksa. prawdopodobnie dlatego że po pierwsze nigdy nie miałem styczności i możliwości spróbowania ich piw a po drugie - warzą genialne piwa. W tym przypadku zdecydowanie hype totalnie nie jest przesadzony.

Jeśli chodzi o Equilibrium, to zdecydowanie zachwycili mnie swoimi podwójnymi ipami. T O T A L N I E. Ja nie mogę, jak to jest w ogóle możliwe żeby zrobić Double IPA która ma 8,5% a pije się jak multiwitaminowy soczek z chmielem. Próbując Fluctuation nie spodziewałem się że można tak dużo chmielu wpakować do piwa, żeby on był taki świeży i tak niesamowicie zbalansowany. Jednak Stała się rzecz której się nie spodziewałem: PIŁEM JESZCZE LEPSZĄ IPĘ.


A w zasadzie to zastanawiam się czy nie była to najlepsza i pa jaką piłem w życiu. Przynajmniej w tym momencie nie mogę sobie przypomnieć kiedy jakakolwiek IPA zrobiła na mnie takie wrażenie. Raining Belma rozłożyła mnie totalnie na łopatki. Podwójna ipka chmielona tylko i wyłącznie chmielem belma, który powinien wynosić do piwa aromaty truskawek cytrusów, melona. Nie mam zielonego pojęcia czego ten chmiel do tego piwa nie wniósł, bo jak dla mnie odnalazłem tam autentycznie wszystko, co można sobie zwizualizować w głowie kiedy ktoś zapyta cię jak powinna smakować perfekcyjna podwójna ipka. Kosmiczny aromat tylko zapowiadał to co się stanie, Był niezwykle lotny intensywny i niesamowicie nasycony owocowością odchmielową. W smaku perfekcyjnie gładkie, idealnie zbalansowane pod względem goryczy i słodkości, z diabelnie dobrze ukrytym alkoholem. Nie mam pytań, to jest piwo przed którym ja osobiście mogę klękać ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Z Equilibrium Miałem okazję także spróbować kilku dzikich owocowych piw polewany właśnie z butelek. w tym momencie ciężko mi dokładnie sobie przypomnieć ich smak natomiast zapadło mi w głowie jak niesamowicie owocowe były to piwa. Można było odnieść wrażenie że sok z owoców został dosłownie przed momentem do nich odciśnięty. Każde piwo odpowiadało w 100% temu co było napisane na etykiecie. Smakowały mi bardzo, natomiast z tego co pamiętam troszkę przeszkadzała mi dosyć wysoka kwaśność. Ja ją bardzo lubię - mój brzuch już tak sobie.


 Co do Bottle Logic to prawdopodobnie jak większość czekałem na "creme de la creme" tej edycji czyli legendarne Fundamental Observation. Imperialny stout o zawartości alkoholu rzędu 13% z dodatkiem wanilii i leżakowany w 4 różnych beczkach po bourbonie (Buffalo Trace, WL Weller, Heaven Hill, Four Roses) powodował gęsią skórkę na ciałach 90% odwiedzających. Ja oczywiście musiałem podejść do tego piwa na totalnym luzie, nie chciałem sobie robić niesamowitych nadziei tym bardziej że na OMBF mieliśmy warkę 2018 więc piwo dosyć świeże, plus mam przeświadczenie że piwa z butelek smakują zazwyczaj nieco lepiej niż z kranu. Jak wypadło to tutaj? FO okazało się być umiarkowanie intensywne w aromacie - wpływ drewna z beczek był bezpretensjonalny, choć wydaje mi się że nieco szorstki tak jakby piwo nie zdążyło się jeszcze ułożyć. Dębinie wtórowała cała masa czekoladowych akcentów wraz z uaktywniającą się wraz z temperaturą wanilią. I o ile w aromacie mnie totalnie nie porwało, to smak już tak. To piwo było genialne. Pierwszy akcent to dużo gorzkiej czekolady i intensywna paloność. Z sekundy na sekundę pojawiała się coraz większa słodycz uzupełniającą wanilią, przechodzącą w mleczny finisz i aftertste przypominający nam o użytych dębowych beczkach. Piwo niezwykle gęste i deserowe, z dość dobrze (bo troszeczkę wychodził) ukrytym alkoholem. Ris kompletny. Mniam!


Moksa natomiast okazała się być autorem jednego z lepszych imperialnych stoutów jakie piłem. Mowa tutaj oczywiście o piwie The Lush, które miałem niesamowitą przyjemność polewać przez pierwsze dwie godziny sesji. Co tu dużo mówić - jedno z bardziej kompleksowych piw na festiwalu. W moim odczuciu uciekało mocno w #teamsłodyczka jednak nie było totalnym zasłodzeniem dla organizmu. Intensywnie kakaowa kontra uderzała niemal po chwili, a całość uzupełniona była przyjemnym posmakiem palonych słodów i charakterystycznego pralinkowego aftetaste. Cudo z 12% zawartością alkoholu. I ten waniliowy finisz mmmmmmm... Rozmarzyłem się ponownie.

Red Berry Swirl to w sumie było dosyć podobne piwo, chodź tam dodatek malin zdecydowanie mocniej uwytrawnił trunek. Jednak jaki to był dodatek malin! Utwierdziłem się w przekonaniu że dodatek tego owocu do ciemnego piwa jest niezwykle trudny aby uzyskać dobry balans pomiędzy kwaśność cię od schodów palonych a kwasowością od owoca. W tym piwie wszystko było praktycznie bliskie ideałowi bo niczego tutaj nie było za dużo, Chodź niosły się głosy że piwo jest zdecydowanie przeładowane malinkami. Osobiście uważam takie gadanie za absurdalne. No co, przecież mogę.


Moksa huknęła także świetnego pilsa, i uważam że w takiej formie był lepszy od tegorocznego Tipopilsa od Birroficio Italiano. Jeśli miałbym się do czegoś doczepić, to chyba do ipek które w moim odczuciu nie były pierwszej świeżości ( a i tak rozkładały na łopatki niektóre najświeższe polskie piwa w tym stylu). Za to Flos Alma Bergamoto to moje nowe ulubione piwo Giovanniego. Świetny kwas!


Bardzo fajnym browarem był szwedzki O/O Brewing, w głowie zapadły mi przede wszystkim i niesamowicie solidne chmielowe piwa którym kompletnie niczego nie brakowało. Szczególnie dobrze wspominam hazy IPA comet/mosaic, taka mega książkowa mętna IPA. Ale i tak do Raining Belma nie miała startu.

Nieprawdopodobnie ostrzyłem sobie zęby na okrutnie hajpowaną amerykańską miodosytnię czyli Superstition Meadery. Jakby nie patrzeć, miody pitne są w naszym kraju dosyć mało popularne, a przede wszystkim (nie oszukujmy się) - nudne. Celowo użyłem słowa nudne, bo miałem okazję próbować wielu i zdecydowana większość była przynajmniej bardzo dobra. Ale w kwestii miodu pitnego mało się kombinuje tak jak ma to miejsce z piwem. Superstition wydaje się być tego totalnym zaprzeczeniem. No bo kto normalny robi miód pitny o smaku masła orzechowego z dżemem? O ile Peanut Butter Jelly Crime mnie osobiście nie oczarował, tak Country Pumpkin pachniał i smakował jak święta Bożego Narodzenia. Smakował w sumie też, a i przypraw nawet nie było w smaku jakoś niewiarygodnie dużo. Dobrze się to sączyło, człowiek spodziewał się zamulania.



Hera's Orchid powalał owocowością pochodzącą od brzoskwiń i nektarynek, smakował już w zasadzie jak likier. Jednak zwycięzcom dla mnie okazał się być Strawberry Sunshine, czyli miodek z dodatkiem truskawek oraz wanilii. Od razu poleciałem z kieliszkiem tego cuda do mojej Natalii czyli psychofanki truskawek w każdej formie. Jednogłośnie uznaliśmy że żadne z nas nie próbowało żadnego alkoholu z dodatkiem truskawek w którym byłyby one aż tak bardzo wyczuwalne i intensywne. Nalewki to wiadomo że są słabe (co nie), a truskawki w piwie zazwyczaj są bardzo mdłe. tutaj zagrało to doskonale Pytanie tylko czy to były owoce czy może jakiś extra aromat. Łudzę się że owoce ;)

Niezwykle na plus zaskoczył mnie rosyjski Zagovor. Każdy z ich Komplotów czyli kwasów z dodatkiem różnych owoców był świetny i niezwykle orzeźwiający. Jakbym miał wybierać najlepszy kwas na całym festiwalu to zdecydowanie byłby to któryś z ich wytworów. Tylko ten porter i ris jakiś taki sobie, ale to nic.


Omnipollo jak zwykle zrobiło furorę. W tym roku na ich stanowisku pojawiła się także maszyna do slushy (powiedzmy ładnie teraz "dziękujemy pan Kalka") która jeszcze bardziej spotęgowała efekt WOW. każde z nich ciemnych piw serwowane było z piwnym slash i na wierzchu, wyglądającym jak cudowna kupa pianka. Na Festiwalu dominowały zatem zdjęcia kieliszków z piwami i soft servem od Omnipollo.

Jester King czyli browar warzący tylko dzikie i kwaśne piwa zaserwował nam... dzikie i kwaśne piwa. Każde z nich było przynajmniej świetne, z bardzo dobrze zaznaczoną beczką (jeśli oczywiście było barrel aged) i solidną cierpkością. Powtórzę się - gdyby nie mój żołądek opiłbym się tymi smakołykami dużo bardziej.


Co mi jeszcze bardzo zapadło w pamięć? Brut IPA z moszczem z winogron od Nothern Monk. Tak mi się wydaje że to było najbliżej mojego osobistego wyobrażenia o tym stylu. Maksymalnie wytrawne, z intensywną krótką goryczką i fajnym aromatem kojarzącym mi się z australijskimi chmielami. Bardzo możliwe że to właśnie wpływ winogron spotęgował owy efekt.


Lervig za to sieknął najbardziej klonowego risa jakiego miałem okazję próbować. Aż się trzeba było upewnić czy na pewno nie podpięli drugiej beczki z syropem klonowym stanowiącym dopełnienie do każdej próbki. Poza tym ich barley wine- dalej doskonały.


Nie miałem okazji pić wszystkich polskich piw, bo głownie chciałem się skupić na rzeczach których mogę nie mieć już okazji spróbować. Jednak z tego co piłem w głowie najbardziej zapadła mi Klofta z Szałpiw (17% alkoholu, jak wyście to tam ukryli to nie mam pytań), bardzo fajny Dział Testowy #1 & #2 (koźlak z wiśniami)(quadrupel z malinami) od Browaru Zakładowego, Desmotis z Rockmilla który będąc zimnym był świetnym risem z przyprawami, choć po ogrzaniu cynamon przejął zdecydowanie to piwo (ale wydaje mi się że z czasem powinien się fajnie wygładzić), Full Contact z Kingpina był dosyć młodym barley wine'em jednak rokowania na przyszłość miał bardzo dobre. Z tego co kojarzę to chłopaki w całości rozlali to piwo do różnych dębowych beczek - czekam i trzymam kciuki niech się fajnie utleni.


Podsumowując - kawał dobrze spędzonego czasu. I co najważniejsze - piwo było tylko dodatkiem. Fajnie że drugi rok z rzędu mogłem się tam znaleźć, fajnie było pogadać ze starymi znajomymi i poznać wielu nowych.

No i nie będzie chyba kłamstwem napisać że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej - prawda panowie organizatorzy ;) ?

Na koniec kilka extra fotek jakie udało mi się cyknąć. Enjoy!























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz