To piwo było kiedyś na kranie w jednym z krakowskich multitapów. Nie udało mi się jednak na niego załapać, i pozostał mi tylko lamęt i żal, szczególnie że wszyscy opowiadali mi jakie to dobre nie było.
Jakiś czas później, ujrzenie pięknej buteleczki w sklepie zmusiło mnie do kupna piwa. Podwójna radość jednak pojawiła się w momencie kiedy zobaczyłem że to jest ten sam sławny Mexicake! Zadowoleniu nie było końca. Piwo sobie stało i czekało na swoją kolej, a możliwość wypicia go 3 listopada, czyli w międzynarodowy dzień stoutu, oraz jako 500 check-in na untappd były doskonałymi momentami aby je otworzyć.
Mexicake
Imperial Stout (z: kakaem, cynamonem, wanilią, papryczkami mulato i chipotle)
alk. 11% obj.
Nieprzejrzyście czarne, oleiste, ze sporawą pianą, która to opada bardzo szybko, sycząc jak w coca-coli. No, może troszkę wolniej.
Jakżesz piękny i złożony jest ten aromat! Już przy nalewaniu unosić zaczęła się cudowna woń, ale dopiero po zanurzeniu nosa w kieliszku dociera do nas jak wiele się tutaj dzieje. Dominuje nuta kakaowa, jest niesamowicie intensywna, jeszcze się z takim kakaem w piwie nie spotkałem (na myśl przychodzi mi tylko kosiarz umysłów z Piwnego Podziemia leżakowany właśnie na śrucie kakaowej). Charakterystyczny jest także zapach przypieczonej kruszonki, jak na cieście świeżo wyjętym z piekarnika. Bardzo fajnie wkomponowany jest cynamon, który czai się nieco z tyłu, i to szanuję że nie napieprza po nosie pomimo że jak wiemy łatwo jest sprawić aby piwo zdominował. Papryczki? Ja nie wyczuwam, a jeśli już to na siłę w bardzo dalekim tle. Unosi się także nuta miodowa: nie wiem tylko czy wynika ona z utlenienia, ale genialnie uzupełnia całość. Nie czuję wanilii. Pewnie dlatego że za dużo innych rzeczy dzieje się w nosie.
Pierwsze co zwraca uwagę w smaku to znowu kakao. Jest ono dominujące, i pod nie układa się całe piwo. No, może trochę ciemnej gorzkiej czekolady, szczególnie przy tak zwanym aftertaste. Piwo jest także cieliste i oleiste. Cynamon delikatnie wyczuwalny, dalej tak samo fajnie w tle. Podoba mi się że nie jest ono takie kompletnie wytrawne, bo bardzo nie lubię wytrawnych risów. Wydaje mi się że przy wysokim stężeniu alkoholu lekka maskarada pod postacią słodkości wypada zdecydowanie lepiej. Nasycenie minimalne, super w stylu. A co z papryczkami? Póki piwo było chłodne, to kompletnie nie udało mi się wyczuć niczego z nimi związanego. Dopiero po ogrzaniu zaczęły dawać o sobie znać. Jak pewnie wiecie (lub właśnie się dowiedzieliście) nie przepadam za ostrymi rzeczami. Maksymalnym stężeniem jak dla mnie są pikantne skrzydełka w KFC, każda większa ilość sprawia mi wszelakie problemy (kmwtw). W piwie też niekoniecznie lubię ostrość. Bo w przypadku połączenia z nieco większym woltażem, gdzie rozgrzewa nas podwójnie to czasami robi się aż za gorąco w środku. W tym przypadku niestety tak jest, bo pomimo że alkohol ukryty doskonale, i grzeje dopiero w brzuszku to papryczki robią to nieco wcześniej na finiszu. Nie ma ich zbyt dużo i większość pewnie powie meh, jednak dla mnie to trochę za dużo. Szkoda, bo piwo byłoby naprawdę idealne. Jednak i tak nie wyobrażam sobie jak dobrze smakować mogłyby wersje leżakowane w beczkach po destylatach. Może życie będzie łaskawe, i kiedyś uda się spróbować. Na razie bardzo mocne...
... 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz