poniedziałek, 7 listopada 2016

Poznańskie Targi Piwne 2016: Relacja part 1


Rok w rok, trzeci raz z rzędu zapakowałem swoje toboły, wpakowałem je do pociągu i w pierwszy weekend listopada pojechałem do Poznania na festiwal na którym być trzeba koniecznie. Warto było? Głupie pytanie. Tu się nie ma nad czym zastanawiać, tu trzeba być! Szczególnie jeśli jest się piwnym blogerem, a na tej edycji na blogerów czekała cała masa atrakcji.


Dlaczego akurat blogerzy mieli się cieszyć? Ano dlatego że zorganizowany został piwny blog day w nowej odsłonie. Jurek Gibadło z sami wiecie jakiego bloga wziął się za to dosyć solidnie, i z pomocą organizatorów zorganizował wydarzenie ku uciesze największych piwnych krwiopijców i sępów internetowych. Jurku - jeszcze raz dzięki że chciało Ci się tym zająć. W przyszłym roku z ogromną chęcią pomogę, aby zrobić to jeszcze mocniej, i jeszcze głośniej!
Fajnie było poznać kilka nowych twarzy. Wyglądacie na żywo jeszcze dziwniej niż w internecie ;)



Składał się on z serii wykładów, gdzie koledzy po fachu opowiadali innym o rzeczach, których reszta niekoniecznie miała pojęcie, lub nie wiedziała jak się za pewne rzeczy zabrać. W taki sposób Jurek opowiedział nam o pozycjonowaniu i funkcjonowaniu różnych wtyczek na blogu, Kacper z Piwnej Zwrotnicy zajął nas tematem grafiki, a Michał Kopik starał się nas wtajemniczyć w fotografię. Niestety jego wykładu nie było mi dane wysłuchać do końca, gdyż w podobnej godzinie sam zaczynałem swój wykład na scenie festiwalowej, gdzie uświadamiałem przybyłym na targi, dlaczego nie każde piwo musi urywać dupę. Sam wykład przebiegł nadspodziewanie dobrze, i wydaje mi się że powiedziałem wszystko co chciałem powiedzieć. Jeśli ktoś ma jakieś moje zdjęcie ze sceny byłbym niezmiernie wdzięczny za podesłanie mi na maila: smakoszgrzegorz@gmail.com. Niestety nie mam żadnego a nie ukrywam że bardzo bym chciał posiadać takowe.


Co do blog day'a to została na koniec jeszcze jedna atrakcja. Producent szkła do piwa - Spiegelau, przygotował dla nas zestawy szklanek z ich firmy wraz z degustacją, która miała pokazać jak wiele może dać spersonalizowane szkło, stworzone pod konkretny styl piwa, w porównaniu do zwyczajne szklanki. Efekt? Z całym szacunkiem ale okazał się być prawie minimalny (w przeciwieństwie do tego co mówił przedstawiciel firmy, że różnica jest "kolosalna"). Jedynie szklanka do weizena mogła pokazać że faktycznie dzieje się tam coś więcej, co w sumie było do przewidzenia gdyż jest ona bardzo pojemna, a aromaty mają gdzie się gromadzić. Tak czy siak fajnie było zrobić sobie takie porównanie, i dziękuję zarówno za to, jak i za #darylosu.



A co z festiwalem? Oczywiście że było doskonale. Znaczącą różnicą było zwiększenie pojemności, i teraz do dyspozycji przeznaczona była cała sala MTP! No ale wyobrażacie sobie, aby przy prawie 90 stoiskach (łącznie browary,  cydry, stoiska branżowe i pozostałe) upchnąć to na mniejszej powierzchni? No nie ma bata, nie da się. Ogrom robił wrażenie, i przemieszczenie się na drugi koniec zajmowało dłuższą chwilę, szczególnie kiedy pojawiło się całkiem sporo gości, i robił się sporawy tłum.



Obecny było także jak co roku stoisko gdzie każdy mógł sobie ostrzyc brodę (jeśli takową miał), lub przystrzyc włosy. Pieniądze z takiego procederu przeznaczane były na szczytny cel, bo na badania i leczenie raka jąder.
Po hali przemieszczali się także ludzie w fartuchach lekarskich, starając się wytłumaczyć o co chodzi z tym rakiem jąder. Mieli ze sobą także  przedziwną imitację... męskiej moszny. Można było sobie podotykać (jakkolwiek by to nie brzmiało), i ocenić jak wstępnie wykryć raka jąder. Początkowo dziwne doświadczenie okazało się być przydatną wiedzą, przypominającą o tym żeby się na bieżąco tam dotykać (jakbyście nie robili tego wystarczająco często ;)


Fajnym pomysłem okazało się postawienie ciężarówki z wypożyczalnią gier planszowych. Możliwość pogrania sobie w planszówkę popijając pyszne piwo brzmiało jak strzał w dziesiątkę.

Nie zostałem zawiedziony także przez food trucki. Musiała wjechać klasyka, czyli langosz, a dwa razy rozkoszowałem się również przepysznymi zapiekankami z Bufet Truck. Dobra robota! Bez kitu, to zdecydowanie były najlepsze zapiekanki jakie w życiu jadłem.


Kolejnym elektryzującym momentem było ogłoszenie wyników konkursu piw rzemieślniczych. największy tego typu konkurs w Polsce, bardzo prestiżowy, do którego swoje piwa mógł zgłosić każdy browar produkujący nie więcej niż 5000 hektolitrów danego piwa rocznie. Więc jednocześnie walczyć mogły ze sobą browary wielkie jak Amber, jak i te malutkie np. Browar Pałacyk Łąkomin (o wybiciu jednorazowym poniżej 100 litrów!). Na przykładzie zatem szanse miał każdy jak równy z równym. W konkursie zabrakło starych wyjadaczy, piw nie wysłali na przykład takie potęgi jak Pracownia Piwa, Artezan, Alebrowar, Piwne Podziemie, Szałpiw. Dlaczego? Do tego konkursu nie ma przymusu, jeśli ktoś nie ma ochoty to nie wysyła swoich produktów.


Spośród wszystkich złotych medalistów, wybierany został kraft roku, czyli piwo absolutnie najlepsze. Ten tytuł w tym roku wywalczył Krzysiek Juszczak czyli popularny Josefik, za piwo warzone w browarze Jan Olbracht. A piwem tym okazało się być piwo owocowe: dzikus z dodatkiem wiśni! Podobno decyzja była ultra ciężka, ponieważ trzeba było wybrać jedno z piwo z 23 kategorii! Kraft roku wybierali sędziowie zagraniczni, nad którymi czuwał nasz człowiek: Krzysztof Lechowski.

Jak zwykle tegoroczne targi będę wspominał bardzo dobrze. Szczególnie pojedyncze sytuacje: jazda na hulajnodze browaru Zakładowego, sprawdzanie się alkomatem czy już by nam zabrali prawo jazdy gdybyśmy prowadzili samochód, afterparty w sobotę, i można wymieniać i wymieniać...


A co mi się nie podobało? Ano to że nie dało się spróbować wszystkiego! Piwa było po prostu za dużo. Ogrom i natłok różnych browarów sprawiał że nie wiadomo było gdzie iść i co kupić. A człowiek ma przecież ograniczony budżet. Nie udało mi się na przykład wymrażanej Fest Buby z Szałpiw, na którą ostrzyłem sobie zęby. Mają być butelki więc może jednak się uda.
A i specjalnie zabrałem ze sobą kieliszek degustacyjny (co prawda przeznaczony do whisky ale kto mi zabroni?) żeby spróbować większej ilości piw, a co za tym idzie nie upijać się. I szczerze mówiąc nie spodziewałem się iż to tak dobrze zadziała. Sobota, godzina 24 a ja prawie w ogóle nie czułem w sobie alkoholu, który spożywałem od godziny 14. Nieźle, co? Moje nowe szkło festiwalowe! Szkoda tylko że nie wszystkie browary sprzedawały takie małe pojemności, jednak w gruncie rzeczy dało się z większością dogadać.


Poznańskie targi to także nie jest festiwal typowo nastawiony na premiery. W odróżnieniu od tego warszawskiego, tutaj liczy się przede wszystkim dobra zabawa, więc beergeek nastawiony na próbowanie premier może być trochę zawiedziony. Ale pozostałe 99% nie będzie miało nic do zarzucenia.


No i udało mi się zająć drugie miejsce w piwnej maturze, którą znowu zorganizowali koledzy blogerzy po fachu czyli Maciek Hus i Kamil Prystapczuk! W zeszłym roku Jurek, w tym roku ja, czyli blogiery jakieś pojęcie o krafcie mają!


Na koniec klasyczne: jeszcze się zobaczymy! Na pewno przynajmniej w przyszłym roku!

Cholera jasna. Zapomniałem kupić sobie piw z browaru Okrętowego i risa z Golema...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz