niedziela, 30 października 2016

Jopen / Lervig: Don't tRYE This @home!!


Piwa po jakimś czasie (takie mam wrażenie), zaczynają się nudzić. Bo w sumie jest to jakiś utarty schemat, który wszyscy na swój sposób interpretują. Ilość rzeczy nad jakimi można się zachwycać w piwie jest ogromna, lecz może z czasem sprawiać wrażenie przytłoczenia. Wiecie co jeszcze nigdy, przenigdy w piwach mi się nie znudziło? Gęstość i treściwość. Słowo na dziś (a właściwie dwa): rye wine.



Tak jak barley wine (love 4ever) jest winem jęczmiennym, tak jak wheat wine jest winem pszenicznym, tak rye wine jest winem żytnim. Jeśli ktoś jeszcze nie wie dlaczego pojawia się wine/wino, to spieszę z wyjaśnieniem. Określenie wine, sugeruje iż piwo ma woltaż znacznie większy niż przeciętne piwo. Owszem, przedrostek strong lub imperial można by dopisać do każdego stylu, jednak wydźwięk miałoby nieco inny. dodatek wine sprawia wrażenie bardziej ekskluzywnego, sugeruje iż nie jest to kolejny mózgotrzep, a coś wybitnie degustacyjnego.


Ale wracając, już podstawowa wersja piwa żytniego czyli roggenbier powszechnie budzi zainteresowanie. Żyto w zasypie ma to do siebie, iż sprawia że zwiększa się gęstość w piwie, czyli odczucie pełni, oleistości, i charakterystyczny gumowy posmak. 
Dodatek żyta jest także utrapieniem dla piwowara, gdyż słód ten znacznie utrudnia filtrację. Nawet kilkunastoprocentowy jego dodatek, może skutecznie zatrzymać filtrację. A przeciętnie piwa żytnie muszą mieć przynajmniej 30% tego zasypu.


Spróbujcie sobie teraz wyobrazić piwo niezwykle mocne (tutaj sam zasyp sprawia problemy z filtracją), w którym zawartość żyta wynosi 70%. Kosmos, głupota, coś nie do pomyślenia.
No i takie coś nie do pomyślenia pojawia się w dzisiejszej recenzji.



Jopen / Lervig
Don't tRYE This @home!!
Rye Wine
12% vol.

Już po obserwacji samego nalewania, jestem spełniony. No to był chyba drugi raz w życiu, kiedy tylko po nalaniu piwa do szkła mogłem go nie pić, będąc oczarowanym. O samej teksturze w XV wieku pisaliby poematy. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem, chyba że mówimy o przelewaniu kisielu z kubka do kubka. Mi to i tylko to przychodzi do głowy. Niesamowita rzecz, do samego końca degustacji nie mogłem wyjść z podziwu. Przy okazji buduje się dosyć mocna, i niezwykle trwała piana. W sumie to trudno się dziwić.


Aromat. No będąc szczerym to nastawiłem się na coś zdecydowanie bardziej intensywnego. Piwo pachnie mocno zbożowo, w ten charakterystycznie żytni sposób. Przewija się aromat skórki od chleba, mąki, i naturalnie przypalanego karmelu, toffee, i subtelnego miodu. W zasadzie tyle, dalej jestem głównie oczarowany teksturą.



No kisiel, bez dwóch zdań. Efektu jaki to piwo zostawia w ustach niejeden mógłby pozazdrościć (if you know what i mean). Najpierw uderza kisielowatość, przeogromna, zatykająca kisielowatość. Piwo wręcz prześlizguje się w dół gardła, autentycznie zostawiając gumowy posmak. Posmak ten jest dominująco żytni, dopiero po chwili akcenty karmelu zdają się przejmować coraz większą część tego piwa. Podobnie jak nuty melanoidyn, przywołujące na myśl doppelbocki. Niestety jest jeden znaczący minus: alkohol. Kiedy piwo jest schłodzone, wyczuwalny jest minimalnie, natomiast kiedy się ogrzewa, zaczynać dosyć mocno dawać się we znaki. Szczególnie w posmaku, gdyż w gardle (kiedy kisiel się przeleje) pozostaje nieco gryzący alkoholowo posmak. Z drugiej strony mamy jednak do czynienia z bestą mającą 12%, nie powinno to zatem szczególnie dziwić.
Overall, piwo wygrywa i tak swoją niesamowitą teksturą. Powiecie że zbytnio przesadzam, jednak kiedy to prawda. Z miejsca za to dostaje jeszcze jeden punkt w górę, gdyż teraz jest na pierwszym miejscu jeśli chodzi o kisiel z alkoholem o smaku piwa. Efekt wow gwarantowany.


8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz