czwartek, 12 listopada 2015

Brewdog: Sink the Bismarck % Tactical Nuclear Penguin


Piję sporo różnego piwa. Zdarzają się lżejsi zawodnicy którzy alkoholu mają tyle co soki dla dzieci, bywają także mocarze rzędu 15%, które zmieniają światopogląd na to, jak jedno małe piwo może sprawić że czujesz się pijaniutki. Wśród tego wszystkiego zdarzają się również piwa- petardy. Piwa które totalnie odwracają nasz światopogląd. Takie dwa egzemplarze znajdują się w dzisiejszym wpisie. Oba robią wrażenie głównie zawartością alkoholu: mają odpowiednio 32%, i 41% alkoholu. Tak, to dalej są piwa, tylko że proces powstawania owych jest troszeczkę bardziej skomplikowany.

Pierwotnie te potwory powstały tak naprawdę jak każde piwo. Tatcical Nuclear Penguin to piwo z serii Paradox, wypuszczanej raz do roku gdzie piwa to imperialne stouty, które leżakują w beczkach po szlachetniejszych alkoholach. Sink the Bismark to natomiast imperialna ipa. Tylko że wstępnie te piwa miały około 8-15% alkoholu. Zatem jak to się stało że w butelkach mamy trunek o podobnym woltażu co wódka?

Wymrażanie.
Tylko dzięki temu procesowi, możliwe było uzyskanie tak wysokiej zawartości alkoholu. Piwo załadowali do czegoś na zasadzie chłodni, i pozostawili na jakiś czas. Następnie zebrali z wierzchu to co zamarzło, i wywalili (jak wiadomo woda ma mniejszą tolerancję na zamarzanie niż alkohol, więc pewnie wystarczyłoby 0°C). Alkohol osadzał się głębiej, i automatycznie trunek zyskał na zawartości procentów. Prawdopodobnie zabieg ten był kilkukrotnie powtarzany, aby jeszcze podbić woltaż, i jak się można domyślić, jest on bardzo czasochłonny. Nie znam dokładnie tego procesu, nie umiem zatem użyć bardziej profesjonalnego słownictwa.
Zatem nie ma też się co dziwić, że cena takich perełek jest wygórowana. Cena słabszego wynosi około 350zł, a mocniejszego około 420zł. Na szczęście dzięki nowej krakowskiej inicjatywie bootle sharingu (KLIK!) miałem okazję spróbować po 20ml obu za wiele niższe pieniądze.

Teraz finalna kwestia: czy to jeszcze można nazwać piwem? I tak i nie. Proces powstawania to piwo, ale ingerencja w produkt czyli wymrażanie, zdecydowanie odstaje od tej powszechnie stosowanej. To już tak naprawdę mocny likier, który z piwa ma tak naprawdę tylko bazę.

A dlaczego ktoś w ogóle wpadł na taki szalony pomysł? Jeśli znani Ci są założyciele Brewdoga, powinieneś wiedzieć że są oni niezłymi świrami. Akurat powstanie obu z tych było owocem chorej rywalizacji z niemieckim browarem, o tytuł najmocniejszego piwa świata. Finalnie rywalizację przegrali, jednak powstanie takich rarytasów trwale odcisnęło się na rynku, i rozumieniu piwa tylko jako napoju lekko alkoholowego.


Tactical Nuclear Penguin


Oczywiście można było się domyślić, że piwo będzie totalnie bez gazu. Nalewa się zatem bez piany, jednak zamiata wszystko swoją konsystencją. Zmienia światopogląd, na odczuwanie gęstości w piwie. Często mawia się na coś, że przypomina olej, jednak to piwo oleju nie przypomina, tylko wygląda dosłownie jak on. Gęste, czarne, złe. To nie będzie zabawa dla małych chłopców. Dodatkowo po zabełtaniu piwa w szkle, widzimy jak alkohol ścieka po ściankach. Piwo jest tak gęste że postanowiło "płakać".


Aromat pozamiatał. Dosłownie, pozamiatał i zamknął za sobą drzwi. Jest on absolutnie przegenialny. Bez trudu można wyczuć całą masę czekolady, kawy i kakao, palonych słodów, mokrego drewna, a szlachetny alkohol tylko subtelnie daje nam o sobie znać przy samym końcu. Nie pachnie to piwem, przypomina taki bardzo dobrze odleżakowany likier. Wbrew pozorom nie wyczuwam tutaj aż takiej dawki alkoholu, jakiej się spodziewałem.


A smak? No, tutaj już jednak alkohol gra pierwsze skrzypce, Jest agresywny i szybko atakuje kubki smakowe, i jedynie co można wyczuć to pralinkowe posmaki. Alkohol nieprawdopodobnie rozgrzewa przełyk, i czuć jakby mocny alkohol przemierzał drogę do brzuszka. Jednak z czasem, po wzięciu łyka (łyka? siorbnięcia chyba!) smak się układa w risowe posmaki: jeszcze więcej pralinek, kawy, gorzkiej czekolady, tytoniu i paloności.

Po takiej dawce alkoholu, aż strach się bać aby spróbować jeszcze mocarniejszego zawodnika.


Sink the Bismarck!


No i powiem tak, różni się to tylko kolorem. Gęste podobnie jak pingwinek, płacze tak samo.


Ale aromat to już inna bajka. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się chmielowych aromatów. A tutaj zaskoczenie: pachnie to przecudnie. Takie mega intensywne owoce tropikalne, na skraju zepsucia, strasznie słodkie. Ciekawy jest fakt, że sam aromat jest gęsty, już da się powiedzieć że będzie to coś nie z tej ziemi. No i oczywiście czuć też alkohol. Niestety, ale przy 41% problemem byłoby gdyby nie był wyczuwalne.


No tak, borę łyka i przechodzą mnie ciarki. Raz to goryczka, która ma chyba z miliard ibu. Skrobie w gardło niemożliwie. Dwa to procenty. Alkohol razy milion. Grzeje, piecze i skrobie w gardle jeszcze mocniej. Dopiero po czasie dochodzi coś innego: owoce. Sporo tropików, które ponownie wnoszą bardzo intensywne, aż gnijące posmaki, Słodkie, ale dopiero po czasie. Jak już ochłoniemy to jest nieźle, jednak po przełknięciu jest turbo alkoholowo.

Oba te 'piwa'  pokazały charakter. Są mocne, są totalnie wykręcone, jednak wrażenie z degustacji obu jest arcyciekawe. Totalnie odwróciły sens rozumowania piwa jako napoju lekko alkoholowego, pokazując jak bardzo można zmienić ten trunek. Zdecydowanie polecam spróbować (jeśli nadarzy się okazja), jednak powtórzę: nie należy traktować go jako piwa, tylko "nalewki piwnej".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz