poniedziałek, 30 listopada 2015

Poznańskie Targi Piwne 2015


Tak jak i w zeszłym roku, i w tym postanowiłem na tym wydarzeniu się pojawić. Decyzję podjąłem już na edycji zeszłorocznej, gdyż atmosfera jaka tam była zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Jednak w tym roku byłem na targach w roli trochę większej, niż tylko gościa, gdyż miałem do wykonania zadanie: poprowadzić wykład. Już kiedyś to robiłem, jednak na wydarzeniu mniejszej rangi. Tutaj ludzi więcej, więcej wystawców, dodatkowo elitarność targów także zrobiła robotę i nastawiła mnie na intensywniejsze bicie serca i delikatny stres. Jak poszło?


żródło: facebookowa strona Poznańskich Targów Piwnych
Chyba dobrze. To znaczy z mojego punktu widzenia była masa rzeczy, które mogłem zrobić lepiej. Lubię przejmować się pierdołami, więc każde moje zająknięcie się mnie dekoncentrowało. Finalnie jednak powiedziałem o wszystkim o czym chciałem powiedzieć. Strasznie fajny był odzew, ludzie autentycznie mnie słuchali, widziałem po reakcjach że jednak idzie to nieźle. Nawet po nim, kilka osób podeszło do mnie żeby zamienić parę zdań. To było niesamowicie budujące i fajne. Jeśli byłeś i słuchałeś: wielkie dzięki! Dołożyłeś swoją cegiełkę do mojej pewności siebie.


Co do samych targów, moje wrażenia znacznie nie różniły się od tych z zeszłego roku. Hala spełniła swoje zadanie doskonale. W tym roku otwarta była inna część niż w poprzednim, i kawałek drugiej hali. Zdecydowanie miejsca było więcej, ale i obecna była większa ilość wystawców. Pojawiło się również więcej miejsc siedzących, co zdecydowanie poprawiło jakość i komfort spożywania piwa.


Zmieniło się także oznakowanie. W wielu miejscach stały banery, na których mogliśmy zobaczyć teren festiwalu, gdzie co jest, oraz program targów: godziny wykładów, wydarzeń itp. Niestety słabo oznakowane były toalety zewnętrzne. Bo te w środku cały czas były zapchane. To znaczy większość osób (wraz ze mną) nie wiedziała o dodatkowych toaletach przy szatniach. Jeśli już wszedłeś na teren festiwalu, to trzeba było z niego wyjść, aby trafić do tych toalet. Trochę uciążliwe, jednak nie do przesady. 

Oprócz "klasycznych" wystawców, pojawiły się także browary... jakby to powiedzieć delikatnie... wyśmiewane. Między innymi był to Edi i Koreb. Browary regionalne, które robią piwa tak wadliwe, jak nikt. Ja nie miałem z nimi nic do czynienia, więc mimo wszystko musiałem się zmierzyć z legendą. Spontanicznie powstała wideodegustacja w ciemno wraz z Jurkiem. Łatwo nie było, ale podołaliśmy!


Tak jak wspominałem, pojawiła się zdecydowanie większa ilość wystawców. Poziom piw także nie pozostawiał wiele do życzenia, ponieważ było dosłownie wszystko. Co kto lubi, to każdy dostanie.
Jednym z bardziej obleganych stoisk było stanowisko browaru Szałpiw, którzy lali kilka różnych kwasów. Już na festiwalu w Warszawie spróbowałem wszystkich czterech, natomiast tutaj pojawiły się jeszcze 3 więcej. Serii tych piw zdecydowanie poświęcę osobny wpis.

Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie na festiwalu dwa piwa.
American Black Rye Ale od Wrężela okazało się niesamowitym piwem. Bardzo blisko mu było do mitycznej ciemnej ipy, którą pijąc z zamkniętymi oczami twierdzimy iż jest to jasne piwo. Aromat był zdominowany cytrusami, okazał się bardzo aromatyczny i pachnący na kilometr, a w tle czaiła się nuta żyta. W smaku, dzięki dodatku zboża na 'ż', piwo było niesamowicie treściwe jak na swój ekstrakt. Pijąc w ciemno dałbym mu około 16, a w rzeczywistości było to zaledwie 13. Delikatna goryczka, mocno owocowe, z bardzo subtelną nutą palonego jęczmienia.

Drugie to już nie rzemieślnik, a browar zdecydowanie większy. Mowa tutaj o browarze Amber, który to w swojej serii "Po godzinach" tym razem zrobił... wiśniowego mlecznego stouta. Odważnie- pomyślałem. Jednak piwo wbrew pozorom okazało się całkiem smaczne. Aromat to przede wszystkim laktoza, słodka czekolada, oraz subtelne wiśniowe posmaki. W smaku kwasek jest również wyczuwalny, jednak można go łatwo rozpoznać i przypisać soku z wiśni. Mógłby być trochę mniej słodki, dać ciut mniej laktozy i będzie świetnie.

Części piw nie pamiętam. Nie, nie dlatego że się schlałem, tylko dlatego że na tych targach postawiłem na rozmowę z ludźmi, z którymi do tej pory gadałem tylko przez internet. Fajna sprawa. Polecam wszystkim.

Odwiedziłem także dwa poznańskie multitapy. Jeden to "Dom piwa", autorski pomysł Josefika. Lokal znajduje się w kamienicy, która kiedyś musiała służyć jako budynek mieszkalny. Wąsko, ale za to 3-piętrowo. Urządzony raczej skromnie, jednak mi to pasuje. Całkiem spory wybór piw na kranach (udało mi się załapać na Speedway Stouta, smakował jak całkiem dobry sos sojowy) a dla narzekaczy spora ilość piw butelkowych.
Drugi to "Piwna stopa". Urządzony dosyć niespotykanie. Praktycznie cały zawalony jakimiś piwnymi pierdołami, jednak o dziwo nie miałem wrażenia 'naćkania'. Wszystko jakoś tak ładnie ze sobą współgrywało, a kominek z zawieszonym nań porożem robił świetny klimat. No i bardzo uprzejma pani barmanka dopełniała całokształtu. Jednak wypiłem jedno piwko i do domu.

Za rok oczywiście będę. Muszę być!
Dziękuję wszystkim osobom, z którymi mogłem chociaż chwilę pogadać, oraz tym, z którymi ten czas spędziłem.
























Świetne piwo. Wykrzywiało mordę konkretnie.

A tutaj przykład królewskiego foodpairingu: ten sam Rodenbach 2012 plus hot wings.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz