poniedziałek, 21 września 2015

Great Warsaw Multitap Crawling & Food


Do Warszawy wybrałem się tak naprawdę w jednym, konkretnym celu: spróbować przekąski do piwa z mojego przepisu. Jakiś czas temu wraz z Elą Lucińską-Fałat, właścicielką Hoppiness Beer & Food doszliśmy do porozumienia, iż będę kolejnym członkiem polskiej piwnej blogosfery, który będzie miał możliwość przygotowania własnego dania w tym warszawskim multitapie. Zaraz po Michale z piwnygaraz.pl który podłożył przepis na burgera, oraz Kamilu ze smaki-piwa.pl który uraczył nas nakladanym hermelinem, czyli marynowanym serem. Towarzystwo bardzo zacne, nie można było zatem uderzyć czymś banalnym.

Sytuacja jednak wymaga rzeczy prostych, jednak z pewnym twistem. Od jakiegoś czasu na różnorakie imprezy wykonywałem twisty z ciasta drożdżowego, z zapieczonymi w środku mięsem i serem. Wychodziło to bardzo fajnie, jednak po próbowaniu różnych eksperymentów z przepisem, osiągnąłem clue, gdzie najlepiej działa połączenie ciasto francuskie + bekon + ser + oregano. Kucharze Hoppiness wzbogacili całość dodatkowo o sos barbecue (strzał w dziesiątkę) oraz podanie całości w towarzystwie mixu sałat. Wyszło przepysznie. Jeśli będziecie w stolicy, warto spróbować. Nie, wcale nie dlatego że jest to mojego przepisu.
No dobra, żartowałem.
Właśnie dlatego powinniście spróbować!


Korzystając z okazji, iż nie bywam często w Wawie, postanowiłem wybrać się i zobaczyć te wszystkie słynne multitapy, o których się tyle słyszy w internetach. W mojej podróży miałem świetnych towarzyszów: Krystiana, Michała i Tomka. Było bardzo śmiesznie. Powstała również pierwsza łączona wideorecenzja (kolaboracyjnie z dzikiedrozdze.wordpress.com) jednak nie ujrzy ona światła dziennego. Poziom absurdu i zaangażowania został przekroczony o milion procent.

W Hoppiness już byłem, i bardzo mi się podobało. Lokal bardzo mały, jednak świetnie i nastrojowo urządzony. Patronackie miejsce Pracowni Piwa, gdzie na stałe dla nich zarezerwowane jest 6 kranów. Zdecydowanie mocną stroną jest otwarcie lokalu od godziny 11, i posiadanie kuchni. To ona robi robotę dla strudzonych i głodnych wędrowców (czyli na przykład nas po przyjeździe o godzinie 14). Jedzenie jest przepyszne a kandyzowany bekon w piwnym karmelu jest moim przekąskowym świętym Grallem.Wszędzie czysto, spokojnie, obsługa bardzo miła, nawet mały ogródek na zewnątrz się znajdzie. Coś jeszcze potrzeba temu miejscu aby było lepsze? Wątpię.


Punkt drugi, czyli Chmielarnia Marszałkowska. Lokal stosunkowo duży, z niezwykle imponującą oferta piw na kranach. Od zawsze trochę zazdrościłem chmielarni tego, że mają na kranach piwa klasy absolutnie światowej. Tak jak na przykład imperialny stout z Omnipollo czy piwo ze Stone. Jednak odnoszę wrażenie, że ilość piw ekskluzywnych, jest przesadzona. Oczywiście nic mi do tego, i broń Boże nie mam im tego za złe, jednak wolę kiedy atmosfera podpinania takiego piwa jest otoczona fajną aurą niedostępności w innych pubach. Wystrój samego lokalu jest bardzo prosty, a stoliki przy których siedzieliśmy niezwykle akustyczne, co wieczorami przy klienteli bijącej pięściami w bar może być uciążliwe ;)
Generalnie mi się podobało, jednak atmosfera obsługi była dosyć sucha i bez emocji. Jednak w porównaniu do pewnego miejsca opisywanego później, było całkiem nieźle.


W Jabeerwocky już zdarzyło mi się raz być. Bardzo mi się podobało. Kolejny pobyt w tym miejscu tylko potrzymał moje zdanie na temat tego miejsca.
Widać że urządzone z pomysłem i zacięciem. Widoczne cegły, stara posadzka, obrazki na ścianach, krany zrobione z metalowych części i wielka gilotyna na ścianie! Petarda.
Nawet ceny dosyć uczciwe, wybór piw spory, a i butelki w lodówkach konkretne. Świetne miejsce, świetna atmosfera, będę zawsze wracał.


Kufle i Kapsle to miejscówka dosyć mistyczna. W dawniejszych czasach znana z wielu premier i imprez towarzyszących, obecnie nieco w cieniu nowo otwartych multitapów. Byłem tam pierwszy raz, i co?
Tablica z wypisanymi nazwami piw jest sto razy mniejsza niż ją sobie do tej pory wyobrażałem! Jak to? Skutecznie zmieniło to moje oczekiwania do tej najbardziej charakterystycznej dla tego miejsca rzeczy. No ale nie popadajmy też w skrajność.
Lokal nie jest jakoś szczególnie duży, co na zdjęciach wydawało mi się zdecydowanie większe. Bardzo zajawkowa jest altanka, z której to można obserwować cały bar oraz wejście.
Jednak najbardziej zaciekawiła mnie beczka z Widawy, w której to leżakuje sobie trunek przygotowany chyba specjalnie dla tego miejsca. Zastanawia mnie tylko, jak umieszczenie takiej beczki pod sufitem, oraz dosyć wysokie temperatury wpłyną na zawartość trunku.


Cuda na Kiju robią wrażenie nie tylko z zewnątrz. Prawie wszystko jest przeszklone, co dzięki odbiciom z żarówek i lamp sprawia fantastyczne wrażenie. Menu piw oferowanych na kranach zapisane jest również na szybie, co niestety jakoś super czytelne nie jest. Jednak ma swój klimat. Można sobie wybrać czy siadamy na dole, czy na piętrze, skąd mamy świetny widok na bar.
Co mi się nie podobało to dosyć egoistyczna i niemiła obsługa. Pracując w podobnym miejscu zdaję sobie sprawę z tego jak to jest. Szkalnek wcale nie musiałem znosić i podstawiać na bar, mogliśmy je po prostu zostawić na stole i pójść. Na odchodne także rzuciłem klasyczne "dzięki, na razie", w odpowiedzi nie usłyszałem jednak ani słowa, a zauważyłem tylko niezwykle pogardliwe spojrzenie barmana. No cóż, co pub to obyczaj.
(owszem, wprawdzie zachowywaliśmy sie dosyć głośno, co oczywiście mogło obsługę zirytować, jednak w moim miejscu pracy, jak stoję za barem, jeśli ktoś się żegna jakkolwiek by się wcześniej nie zachowywał, zawsze się pożegnam. Ot zasady dobrego wychowania)
(niestety nie robiłem tam prawie w ogóle zdjęć, przyznam ze zapomniałem)


Same Krafty to multitap do którego bardzo chciałem dotrzeć. Zapraszał mnie tam od jakiegoś czasu Marcin Kwil, z którym to spędziliśmy znaczną część Brackiej Jesieni. Nadszedł w końcu czas aby i tam się znaleźć. No i co?


Byłem zachwycony. Lokal znajduje się na starym mieście, rzut kamieniem od pomniku syrenki. Obok Samych kraftów znajdują się Same Fusy, lokal z herbatą.
Z zewnątrz pierwszą rzeczą która zwraca uwagę to krany z piwem. To znaczy nie z piwem, ale imitujące je. Wszystko po to, aby przechodząc można było sobie zobaczyć co jest w środku. Genialna sprawa! A jak fajnie wygląda!
W środku miejsca nie ma jakoś dużo. Ale do tego warszawskie puby mnie już przyzwyczaiły. Bardzo dobry pomysł z kartą piw, które czekają do podpięcia. Podobnie jak i menu piw na kranach, wszystko schludne i bardzo czytelne. Bardzo wysoki bar (nigdy tak wysokiego nie widziałem)! W lokalu można także zamówić jedzenie: pizzę i burgery. Zjedliśmy sobie tylko pizzę (przez pomyłkę moich towarzyszów dostałem najostrzejszy w życiu kawałek jedzenia, pot mi kapał z czoła a źrenice miałem rozszerzone jak kot w ciemności). Co najważniejsze, zostaliśmy przyjęci jak u siebie, atmosfera była świetna a i obsługa niezwykle miła. Jak nie zajrzysz a będziesz na starówce to przyjdzie do Ciebie w nocy zły duch koncernu!

Wieczór zakończyliśmy w PiwPawiu. No i jakby to powiedzieć...
Nie wiem w sumie co myślę o tym miejscu. Paradoksalnie ze wszystkich pubów spędziliśmy tam najwięcej czasu, jednak tylko dlatego że wszystko inne było już pozamykane, a my mieliśmy autobus powrotny dopiero o 6 rano.
Lokal jest urządzony bardzo standardowo, na ścianach poprzyklejane kasple, jakieś piwne plakaty itp. Niestety mało kto dba tam o czystość, stoliki stoją brudne i klejące się. Oszałamia wybór kranów, których wydaje się niekończąca ilość, jednak zastanawia mnie jak w takim przypadku wygląda częstość przepinanych piw. Wiem jak jedno piwo potrafi zalegać na kranach, a co się dzieje kiedy takich kranów mamy około 60? Ale to już nie moja wina.
Wielki minus za... brak drzwi do toalety. Wchodząc do pierwszego pomieszczenia z umywalką, na wprost widzimy pierwszą kabinę (z drzwiami), a po lewo jak gdyby nigdy nic stoi sobie kibelek. Serio? Rozumiem że są rzeczy ważne i ważniejsze, ale mimo wszystko w toalecie wypadałoby się chociaż czuć trochę "komfortowo" (jakkolwiek to nie zabrzmi).
Za co plusy? Za kanapę. Jak tylko usiadłem to mnie wciągnęła, i przyciąłem sobie komara. W sumie to każdy z nas przyciął ;)

Droga powrotna była ciężka, i hejtuję polskiego busa za najbardziej niekomfortowe fotele w historii podrózy autobusami. A miejsca na nogi wystraczy chyba tylko pierwszoklasistom.

Kolejny raz w Warszawie będzie można mnie spotkać już w październiku, na 3 Warszawskim Festiwalu Piwa. Do zobaczenia stolico!









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz