wtorek, 8 września 2015

Bracka Jesień 2015


Bracka Jesień. Jeden z festiwali piwnych o którym krążyły legendy, a na którym mnie jeszcze nie było. Rzeczą oczywistą zatem było, iż kiedyś się trzeba zjawić. Dlaczego by tak nie od razu?

Z racji że mieszkam niedaleko, nie było problemem wybrać się do Cieszyna. Niecałe dwie godzinki w samochodzie, i już można cieszyć mordę z pobytu w polsko-czeskim mieście.


Tak naprawdę to chyba w Cieszynie nigdy nie byłem. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo podobno za łebka się tam pojawiałem, ale totalnie tego nie pamiętam. Za to momentami miałem wrażenie iż mam deja vu. No ale mniejsza.

Festiwal zlokalizowany był na wzgórzu zamkowym. Ciężko tego miejsca nie zauważyć, bo jak sama nazwa wskazuje jest na wzgórzu, i widać je praktycznie od razu. Nocowaliśmy w hotelu Gambit, gdzie do miejsca festiwalu był niecały kilometra. Czyli blisko. Jednak to było na wzgórzu, i o ile fajnie i szybko się schodziło, to powrót, okazał się swoista droga krzyżową. No ale co było na festiwalu zostaje na festiwalu ;)


Tak jak wspomniałem, główne wydarzenie odbywało się na wzgórzu zamkowym, gdzie ulokowany jest Bracki Browar Zamkowy. Miejsce o tyle fajne, co ładne. Przestrzeni może nie ma jakoś zabójczo dużo, jednak rozciągłość wokół wzgórza, sprawiała fajne wrażenie. No i klimat jest świetny
Stoiska były podzielone na dwie części. Zaraz przy wejściu stały namioty kilku browarów, główny namiot gdzie była możliwość zapisania się na zwiedzanie browaru oraz na wykłady, i miejsca siedzące pod namiotami. Trochę dalej, w tylnej części stała cała reszta, m. in. Pinta, Widawa, Wrężel, Reden, stoisko Brackiego Browaru, oraz strefa gastronomiczna, główny namiot festiwalowy i scena.



Może od razu mała dygresja: było zdecydowanie za głośno, a nagłośnienie słabej jakości. Momentami przy sprawdzaniu sprzętu muzycznego uszy wszystkich zgromadzonych w pobliżu były brutalnie gwałcone przez piski, a w czasie występów nie dało się pogadać bo muzyka grała za głośno. Kurczę, jeśli stawia się namiot z miejscami siedzącymi, to chyba po to, aby sobie usiąść i pogadać. Więc albo ciszej, albo dalej.

Odnośnie samych miejsc siedzących, było ich naprawdę sporo, jednak za mało. Ludzie tłumnie przybyli na tę imprezę, która zapowiadana była jako niezwykle kameralna. Jednak dookoła przestrzeni było sporo, więc nie było problemu aby sobie usiąść na murku czy gdzieś indziej. 


W sobotę był mecz, Niemcy- Polska. Fajnie że w podziemiach można było owy mecz na telebimach obejrzeć. Ale był mały szkopuł. Nie można było wejść na dół z piwem w szkle. Jak dla mnie to jakiś absurd. Jesteś na festiwalu piwa i nie możesz z nim wejść do budynku. Prawie jak bramkarze, wpuszczający do klubów tylko osoby co ładnie wyglądają. Jedno z większych nieporozumień, tym bardziej że jak się później dowiedziałem, lali tam jakieś piwo.

Z lenistwa nie zdążyłem umówić się na zwiedzanie browaru. No bo pierwsze co zajechaliśmy, to poszliśmy zjeść i kupić sobie jakieś piwo. Od słowa do słowa stwierdziliśmy że nam się dziś nie chce i pójdziemy się umówić jutro. A jutro poszliśmy połazić po Cieszynie, i jak przyszło co do czego do najbliższa godzina na zwiedzanie to była 20. A koło 18 zbieraliśmy się do domu.

Wracając do tego co na festiwalu jest najważniejsze, czyli piwo.


Reden robi pyszne pszenice. O ile amerykańska wersja była troszkę wodnista i przesadnie goryczkowa, to Polska Pszenica wygrała system. Świetny aromat, powiedziałbym wręcz że idealny, mnóstwo bananów i estrów, a w smaku słodycz i niesamowita pełnia. Kupować w opór!


Milkołak natomiast okazał się nie do końca udany. Notabene było tam wszystko, co powinno być w milk stoucie: czekoladki, kawa, posmaki palonych słodów i mleczna słodycz. Jednak w aromacie coś mi nie pasowało. Nie było złe, ale coś zdecydowanie mi nie pasowało.

Kiwi White Apa z Widawy to lekkie american pale ale na belgijskich drożdżach. Niestety coś poszło nie tak, i w aromacie była wyczuwalny straszny siarkowodór, pachnący niestety jak mokre pranie, którego zapomnieliśmy wyciągnąć z pralki na 3 dni. Fakt, w smaku nie było takie złe, no może goryczka trochę zalegała, jednak aromat odrzucał.



Za to Black Kiss czyli imperialny stout był tworem bardzo smacznym. Czekoladowa pełnia, i niesamowita treściwośc uzyskana dzięki nasyceniu piwa azotem doskonale ze sobą współgrały. Piwo okazało się świetnie pijalne, z fajnie ukrytym alkoholem. Podobno to była wersja świeża, a piwo powędruje do beczek po szlachetniejszych alkoholach. Pycha!





Simcoe z Wrężela wydawać by sie mogło strzałem w 10. India Pale Ale na tym świetnym chmielu zazwyczaj smakuje smacznie. Jednak w tym przypadku aromatu niestety brakowało. Baza słodowa była ponad chmielowością, moim zdaniem wynikało to z faktu, iż piwo było po prostu za świeże. Lekko zalegająca, grepfrutowa goryczka nawet nie przeszkadzała, za to ponad 7 procentowy alkohol był dobrze ukryty. Do poprawy i będzie fajnie.




W międzyczasie popijałem także wiele innych piw, których niestety nie pamiętam. Wbrew pozorom wcale nie dlatego, że narąbałem się jak kowboj w saloonie, tylko dlatego że schowałem aparat do plecaka. Wyciągnąłem go jednak na jeszcze jedno piwo.

Dog D z Brewdoga to imperialny stout z dodatkiem kakao, oraz leżakowany w beczkach po whisky. Ponad 16 procentowa bestia, genialnie pachniała gorzką czekoladą, wanilią, mokrym drewnem oraz szlachetnym alkoholem. W smaku pierwszy akord grała wytrawność, przechodząca w gładki, czekoladowy finisz. Ten ris nie był szalenie gęstym piwem, toteż pijalność była trochę lepsza, jednak wyczuwalny alkohol spokojnie stopował moje zapędy. Fakt wypicia małej butelki na 4 osoby był dobrym posunięciem, gdyż większa ilość tego potwora mogłaby przedwcześnie zakończyć wieczór.

Na sam koniec (jak to podobno tradycyjnie się dzieje), postanowiliśmy wstać, i z terenu festiwalu przenieść się na czeską stronę, aby tam też spróbować jakiegoś lokalnego specjału. Niestety docelowy lokal, U Huberta był już zamknięty, i trzeba było znaleźć coś innego. Nie pamiętam nazwy lokalu, za to pamiętam barmankę. Wielka, groźna kobieta, już po naszym wejściu niechętnie zerkała wzrokiem bazyliszka kiedy próbowaliśmy zestawić stoliki. W międzyczasie zbierając puste szklanki ze stolików ukradła nasze pokale z Redena, co spotkało się z protestem. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, udało się je odzyskać, i to nawet uprzednio przez panią umyte. Po wypiciu Radegasta, który w tym miejscu smakował naprawdę świetnie poszliśmy spać. Tzn. zaczęliśmy się zbierać w stronę noclegu.


W drugi dzień zbyt dużo się nie działo. Poszliśmy z Natalią połazić po Cieszynie, spacerowaliśmy dosyć długo, odwiedziliśmy kawiarnię Bajka gdzie objedliśmy się ciastem, opiliśmy koktajlem i kawą, w moim przypadku prawie do omdlenia. Później jeszcze na trochę pod browar, pogadać z ludźmi, zakupić jakiś butelkowy ekwipunek w Krajinie Piwa i tyle.


Podobało mi się. Fakt, że pojawiła się mniejsza ilość browarów mógł doskwierać, jednak kameralna atmosfera zrobiła robotę. Biorąc pod uwagę, iż Birofilia się nie odbywa, mam nadzieję iż przynajmniej część zwyczajów obecnych tam zostanie przeniesiona do Cieszyna.

Do zobaczenia w przyszłym roku dzieciaczki!





Smaki Piwa vs. Tomasz Kopyra LIVE

  


















A Tomek z browaru domowego Leśniczówka podarował mi kilka swoich wyrobów. Szczegóły już wkrótce!


1 komentarz: