Wtedy miałem już praktycznie wszystko (oprócz gara i surowców) do uwarzenia piwa. Mimo, że doskonale znałem całą procedurę powstawania piwa, wiedziałem z czego i w jaki sposób się je robi, to w praktyce wyglądało to trochę inaczej.
Tutaj wszystko wygląda inaczej.
To ja jestem piwowarem, i to ja decyduję o tym co robię. Każdy krok ma ogromny wpływ na późniejsze efekty. Nagle okazało się, że nie wiem jakich słodów należy użyć. Nie wiem w jakiej temperaturze należy je wrzucić do wody. Nie wiem jak długo należy je w niej trzymać. Nie wiem jak wysterylizować wszystkie przyrządy. Nie wiem jakie dodać drożdże, i w jakiej temperaturze. Ogółem: dramat.
Stwierdziłem że w takiej sytuacji to się nie ma co zabierać za warzenie. No bo jaki jest sens robić coś, o czym się kompletnie nie ma pojęcia? Trzeba było się wziąć w kupę, i czytać, doszukiwać niewiadomych. To jest szalenie ważna sprawa. Należy bardzo świadomie podejść do sprawy, bo można w trakcie warzenia posiąść całą masę zastanowień. W sumie zbierałem się 3 miesiące (oczywiście nie robiłem tego w kółko) aby naczytać się wystarczająco dużo, i móc w końcu podejść i piwo uwarzyć. Tego czasu nie da się niczym zastąpić. Wtedy zdamy sobie sprawę jak wiele elementów składa się na tę układankę.
Powstanie o tym osobny wpis, jak zrobić piwo, jak się zabrać do zrobienia go, więc na razie to pominę.
Kolejną ważną, a w zasadzie najważniejszą rzeczą był wybór stylu. Kurde, wtedy do mnie doszło, jak bardzo niezdecydowanym człowiekiem jestem. Chciałem zrobić ipę, stouta, apę, wita, fesa, i można wymieniać dalej. Wybór stylu naprawdę nie był łatwym zadaniem.
Finalnie zdecydowałem się na stouta. U mnie w rodzinie raczej nie pija się kraftów, więc aby nie zrazić, wybrałem klasycznego stouta, którego postanowiłem zrobić na dosyć słodkie piwo. Będzie jednocześnie proste do wykonania na pierwszy raz, i jednocześnie dosyć dostępne dla domowników.
W inne, mniej lubiane (nie przeze mnie!) style będę brał się później. Na pewno jako drugie piwo uwarzę american pale ale.
Okej, wybrałem styl, ale co dalej? Trzeba ułożyć recepturę! Jestem trochę ambitny, i nie chciałem się zadowalać gotową recepturą któregokolwiek ze sklepów piwowarskich. Nie chciałem również zrobić piwa na recepturze znalezionej w internecie, to trochę bez sensu, nie mógłbym wtedy powiedzieć że to piwo jest całkowicie "moje". Na tym etapie również spędziłem sporo czasu, gdyż bardzo chciałem ułożyć własną recepturę. Po szperaniu w internecie, czytaniu wielu postów, co wnoszą poszczególne słody i w jakich ilościach doszedłem do finalnego przepisu. Szybkie złożenie zamówienia, i na trzeci dzień wszystko przyjechało w paczce.
Pozostało jedynie poszukać niewiadomych, czyli informacji dotyczących stricte samego warzenia. Największy problem miałem z temperaturami, ponieważ musiałem prawie cały czas trzymać w jednej ręce zwykły piwowarski termometr, i pilnować, żeby tylko nie przegrzać.
Oczywiście swoje założenie spieprzyłem już na samym początku, przy podgrzewaniu wody do wrzucenia słodów. Ani się obejrzałem, a zakładane początkowo 68°C podskoczyło do 75°C. No i trzeba było poczekać aż się ostudzi...
Zacieranie poszło mi w miarę zgrabnie. Wrzuciłem jasne słody, podgrzałem (tym razem temperatura dosyć znacząco spadła), owinąłem ładnie kocykiem, żeby było ciepło i przytulnie i w sumie miałem 45 minut przerwy. W sumie, bo musiałem raz dogrzewać, szybko leci w dół ta temperatura kurczę.
Następnie zacier znowu podgrzałem, tym razem do 72°C, wrzuciłem ciemne słody czekoladowe, a na 5 minut przed końcem jęczmień palony. Naczytałem się że wrzucony wcześniej daje sporo posmaków spalenizny, petów, i ogólnie charakterystycznego, kwaśnego posmaku. 5 minut wydawało mi się rozsądnym czasem.
Pierwsze 3 litry zawróciłem. Co to znaczy? Już tłumaczę. #mianowicie brzeczkę przednią, czyli to co leci na samym początku należy ponownie wlać do całości, ponieważ jest zazwyczaj dosyć mętne. Chcąc tego uniknąć, należy kilka pierwszych litrów "zawrócić".
Później dużo roboty nie zostało, całość należało tylko schłodzić do temperatury około 20°C, zadać drożdże, wstawić do piwnicy i zapomnieć na jakiś czas.
Wydawało się takie proste...
Chłodzenie zajęło mi prawie 2h. Nie mam chłodnicy, która zapewne przyśpieszyłaby proces, więc musiałem posiłkować się wanną z zimną wodą i lodem. O ile na początku temperatura szybciutko spadała, to kiedy brzeczka miała około 30° zaczęły się schody. Cały czas uzupełniałem lodowatą wodą, cały czas był obieg, a temperatura schodziła o 1 stopień na 10 minut. Wymęczyło mnie to niemożliwie, i powiedziałem sobie że na następny raz wymyślę coś innego, lepszego. Po 2 godzinach jego trud skończony.
Pozostało napowietrzyć brzeczkę, ja do tego użyłem ubijaczki do bitej śmietany, i dosyć mocno ubiłem piwsko. Wsypałem drożdże, zatkałem deklem, wsadziłem rurkę bulbałkę z płynem i wyniosłem do piwnicy. Całość zajęła mi 6 godzin. Całkiem nieźle.
Miałem nie dawać żadnych dodatków. Miałem. Ale w ostatniej chwili pomyślałem sobie jak fajnie na całość wpłynęłaby laska wanilii. W domu miałem tylko jedną, więc po wyparzeniu jej, wrzuciłem do przelanego już w drugim fermentorze piwa. Zamknąłem, i wysłałem całość na kolejne tygodniowe wakacje.
Po cichej piwo finalnie zeszło do 6,5°Blg, czyli jeszcze troszkę ruszyło.
Krajobraz księżycowy po cichej |
Przed i po |
Mycie butelek w zmywarce jest doskonałym pomysłem |
Melon zdecydowanie nie chciał pomóc, jedzenie ważniejsze |
Okazało się to prostsze niż się spodziewałem. Wystarczy dostosować wysokość głowicy do wysokości butelki i voilla. Mocnym, zdecydowanym ruchem naciskamy w dół i piwo w taki sposób dotarło do postaci ostatecznej. No, nie licząc etykiet, które trochę później się pojawiły. Teraz pozostały tylko jakieś 2-3 tygodnie czekania na nagazowanie, i można pić.
Już po wszystkim. Będzie okej! |
Za stylistykę przybrałem sobie swoją inną pasję czyli kosmos. A na pierwsze piwo doskonale nadał się największy obiekt widzialny gołym okiem, czyli Księżyc. Jak się podoba?
Wnioski:
- Nieważne jak dobrze się przygotowałeś, w trakcie warzenia pojawia się miliard innych pytań;
- Jestem pedantem pod względem sterylności, i wszystko po sto razy czyściłem i sterylizowałem. Może to i lepiej, bo infekcji nie złapałem;
- Celowałem w jakieś 14-15°Blg, a wyszło mi 17. Nie wiedziałem że mogę całość tak po prostu rozcieńczyć wodą do uzyskania właściwego ekstraktu, więc tego nie zrobiłem;
- Nie wyszło mi tak ciemne jak chciałem. Palony jęczmień dorzuciłem dosyć późno (a w smaku i tak jest delikatnie kwaskowate), a na przyszłość będę dorzucał chyba tylko do wygrzewu lub filtracji;
- Mogłem nie trzymać piwa na burzliwej aż 14 dni, jednak trochę się zdziwiłem iż po tygodniu blg zeszło zaledwie do 8 stopni. Nie wiedziałem że S-04 zjadają dosyć płytko. Trzeba było przelać na cichą po 8 dniach. No cóż, innym razem;
- Jedna laska wanilii to za mało. Jakiś tam delikatny posmak jest, ale oczekiwałem czegoś intensywniejszego;
- Część piw które po zabutelkowaniu wstawiłem do lodówki, nagazowała się tak samo jak piwa które stały obok lodówki. Albo w lodówce mam nie za zimno, albo temperatura nie ma znaczenia.
A tutaj jeszcze krótki filmik z warzenia
Piwowarstwo domowe to nie przelewki: fajnie się robi ale sprzątania więcej niż po zrobieniu obiadu dla 12 osobowej rodziny. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz