środa, 3 czerwca 2015

Electric India, Brewdog


Nie jestem fanem saisonów. Zdecydowanie nie. Jakoś do tej pory wszystko co próbowałem było dla mnie takie zbyt... nijakie. Nic na tyle nie przypadło mi do gustu, na tyle, aby ten styl polubić. Jednak ostatnio jestem zdania, że jeśli czegoś nie lubisz, to musisz to próbować. Tak samo mam z wędzonkami, toteż maltretuję się nimi dosyć często, aby się obyć ze stylem. Wracając do sezą: wpadłem w sklepie na ostatnią butelkę Electric India. I to jeszcze z  Brewdoga. Cóż, wziąłem w ciemno.


W internecie widzę wiele sprzecznych informacji. Wszystkie one dotyczą alkoholu, który dosyć znacząco się różni. Brewdog jakiś czas temu przeszedł rebranding etykiet, i zastanawia mnie czy również za nim poszły zmiany w składzie. Na tej starej, widać wyraźnie, że piwo zawiera 7,2% alkoholu. Na ratebeer.com widnieje liczba 6,5%, natomiast na tej etykiecie jest napisane 5,2%. Co jest grane? Nie wiem. Ale zaraz się przekonam.



Electric India
Saison (Hoppy)
alk. 5,2% obj.

Prezentuje się bardzo dobrze. Ładnie budująca się piana, która dosyć wolno opada i bardzo ładnie zdobi szkło. Samo piwo lekko zmętnione o barwie lekko pomarańczowej.


Muszę nieskromnie przyznać, że bardzo ładnie pachnie. Owocowe estry (banany) łączą się z cytrusowymi aromatami chmieli, oraz fenolami, pochodzącymi od drożdży. Można śmiało odróżniać poszczególne owoce: morele, pomarańcze, mandarynki, nektarynki. Mam również wrażenie, że pojawią się lekki aromat stajniowy.

Konkret. Smak jest kontynuacją aromatu, piwo na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie niesamowicie orzeźwiającego piwa. Pierwszy łyk przynosi ze sobą lekki kwasek, pochodzący prawdopodobnie ze sporej ilości pszenicy w zasypie, oraz użycia konkretnego szczepu drożdży. W sumie to chmielowe posmaki również pociągnęły za sobą ten lekki kwasek, dopełniając całości cytrusowym finiszem. Goryczka w tym piwie jest naprawdę niewielka, co w połączeniu z niewysokim alkoholem czyni to piwo rewelacyjnie pijalnym. Piwo jest dosyć mocno nagazowane, dzięki czemu bardzo dobrze gasi pragnienie. No cóż, trzeba przyznać że chmiele tego piwa nie zdominowały, jednak przy odbiciu się dopiero czuć jak wiele jest ich w składzie.
Podoba mi się zachowany balans, pomiędzy chmielowością,a przyprawowym aromatem, który zazwyczaj w tym stylu mi trochę przeszkadzał. Tutaj, to bardzo dobrze się uzupełnia.


Szczerze mówiąc, był to chyba pierwszy sezą, który naprawdę mi zasmakował. Takie piwo będzie rewelacyjnym towarzyszem na nadchodzące upalne dni. No bo co nas lepiej orzeźwi, niż nachmielony pszeniczniak, hę?

8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz