poniedziałek, 16 marca 2015

Geezer, Browar Kingpin

Kingpina u mnie na blogu jeszcze nie było. Dlaczego? Jakoś ich wcześniejsze wypusty mnie specjalnie nie zachwyciły. Jednak wprowadzenia FESa, z takimi dodatkami zdecydowanie nie mogłem odpuścić.

A co to? Ano piwo ciemne, a konkretnie to stout. Ale nie taki zwykły.
Dokładnie to Foreign Extra Stout. Cóż to za styl- zapyta któryś z was. Wytłumaczę najkrócej i najkonkretniej: coś pomiędzy klasycznym, dosyć słabym stoutem, a stoutem imperialnym, posiadającym już bardzo konkretny woltaż. Ostatnio sporo u nas tych FESów się narobiło, ale to właśnie Kingpin na starcie wygrywa. Czemu? Już po przeczytaniu składu chce się go pić. Chłopaki nie byliby sobą, gdyby nie użyli czegoś hardkorowego. Akurat tutaj wykorzystali wanilię burbońską, 60 litrów świeżo zaparzonego espresso, oraz dodatkowo na leżakowanie dowalili płatków dębowych, uprzednio namoczonych we whisky. Ja to kupuję w ciemno, i już się oblizuję.


Nadmienić warto, że piwo doskonale wpisuje się w świętowanie dnia Świętego Patryka, patrona, oraz irlandzkiego narodowego święta. Bardzo popularne jest picie w ten dzień barwionego, zielonego piwa, jednak że zielone to same konserwanty, a ja to tylko zdrowe i naturalne spożywam, zielonego pił nie będę. Ale z zieloną etykietą i rudobrodym jegomościem nań- czemu nie.

Geezer
Browar Kingpin
Irish Espresso Stout/ Foreign Extra Stout
16,5° Plato, alk. 6,4% obj.

Bardzo, bardzo bardzo ciemnobrązowe. W szkle sprawia wrażenie niespełnionej czerni, jednak można zauważyć brązowe przebłyski, szczególnie w późniejszej fazie spożywania. Piana kremowa, szybko rośnie, ale i równie szybko opada, ładnie znacząc szkło.


Już nawet będąc bardzo zimnym piwem od razu ze szkła wylewa się zapach słodkiego cappuccino (czyli użyta kawa espresso plus laktoza), a po chwili dogania je piękny aromat słodkiej laski wanilii. W sumie na aromat słodkiej laski także bym nie narzekał. Przy powolnym ogrzewaniu do głosu dochodzi aromat torfu, co jest oznaką, że użycie płatków dębowych whisky swoje zrobiło.

Nastawiłem się na coś podobnego do Blackalicious z Piwnego Podziemia, gdzie laktoza miała dopełniać, a nie dominować. Całe szczęście że tak przyjąłem, gdyż, Geezer jest niemalże identyczny pod tym względem. Pierwszy łyk pokazuje nam pełnię tego trunku, piwo jest treściwe i... zapychające. Taka ciemna, sześcio-i-pół procentowa kanapka. A właśnie, alkohol, zapomniałbym o nim. To świadczy o jego bardzo fajnym ukryciu. Nie męczy, nie kłuje, ani nie piecze. Kawa jest zdecydowanie obecna, wyraźnie zaznaczona, a użycie dużej ilości ciemnych słodów właśnie w połączeniu z nią wyciągają lekki kwasek. Niestety wychodzi na wierzch także lekka popielniczka, co akurat często się zdarza w piwach z dodatkiem kawy. Na szczęście dopełnieniem jest minimalny aromat przypalonych kabli, czyli użycie słodów wędzonych torfem. Jako ich fan- leci okejka. Co jednak najfajniejsze to wanilia oraz płatki dębowe. Wanilia jest słodziutka, intensywna, ale nie zatykająca, głównie za to plus. Natomiast płatki wcześniej nasączone w whisky czuć wyraźnie na finiszu. No właśnie, czuć je, jednak są tylko dopełnieniem a nie dominują. Gdyby było solidniej, pewnie by mi nie podeszło (nie lubię whisky, koniaków, sherry, bourbonu i innych szlachetnych destylatów), jednak jest to na tyle subtelne, że moja wypełniona piwskim morda się szeroko uśmiecha.

Ktoś ostatnio pisał, że użycie korzystanie z płatków do produkcji piwa nie ma racji bytu. Bullshit. Tutaj może nie zrobiły nieprawdopodobnej roboty, ale nadały zadziorny, końcowy szlif. Taki chyba był zamiar, czyż nie? Obawiałem się użycia tak dużej ilości dodatków, jednak fajnie wyszło. Od razu widać że każdy z nich był bardzo dobrze przemyślaną decyzją, a całość zdecydowanie bangla.

9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz