O mamo, rynek piw jest taki ciekawy. Kiedy wydaje Ci się że spróbowałeś już kupę piw i poznałeś masę styli, wtedy pojawiają się piwa ekstremalne: mocne, leżakowane dodatkowo w beczkach po mocniejszych alkoholach. Tak jak ten koleżka, który ma 15% alkoholu, ładnie odpoczywał w beczce po rumie przez 12 miesięcy, i dodatkowo jest już piwem dwuletnim. Nie wiem jak wy, ja już się oblizuję.
Samo piwo robi wrażenie, bo nie często mam(y) okazję pić takie wynalazki. Piwa te mają swoją wartość, niemałą zresztą. Ceny nie będę tutaj podawał, bo to bez sensu. Swoje kosztowało. Sam zazwyczaj nie rzucam się aż tak na piwa z najwyższej półki. To, co kosztuje powiedzmy 'normalne' pieniądze spokojnie mi wystarcza. Jednak urodziny ma się raz w roku, a w tym postanowiłem sobie zrobić prezent.
To, że piwo należy do tych z najbardziej ekskluzywnych świadczy chociażby zapakowanie go dodatkowo w pudełko. Sama etykieta jest kozacka, a pudełeczko jeszcze podbija ogólne wrażenie.
Szczerze mówiąc, jakbym miał więcej kasy to kupiłbym jeszcze jedną butelkę do przeleżakowania. A kiedy już bym je kupił i zostawił w piwnicy, to otwierając je w wieku prawie 30 lat piwo nie byłoby jeszcze przeterminowane. Data ważności to 10 lat. Kiedy ostatni raz widziałeś piwo które może być prawnie sprzedawane 10 lat po wyprodukowaniu? Nigdy? No właśnie.
Całym mykiem jednak nie jest głównie woltaż, który notabene robi spore wrażenie. Głównie chodzi, o przeleżakowanie piwa w beczce po rumie. Dzięki temu zabiegowi, zyska ono nieosiągalne dla piwa o standardowej procedurze powstawania aromaty szlachetnego, mocnego alkoholu. Można by rzec, że przez te 12 miesięcy przekształci się ono całkowicie w rum. Szczerze? Podejrzewam że będzie blisko.
Nastawić się można także na solidną wytrawność tego trunku. Ja sam nie jestem fanem alkoholi cięższych takich jak właśnie rum czy whisky. Jednak leżakowanie piwa w beczkach po nich jest całkiem inną rzeczą. Przynajmniej z tego co co czytałem i słyszałem, bo to będzie pierwsze piwo jakie przyjdzie mi pić, które spędziło część swojego żywota w beczce po mocnym alkoholu.
Nie ukrywam: nastawiam się na orgię smaków dla nosa, przełyku i żołądka.
Christmas Paradox 2012
Brewdog
Russian Imperial Stout (leżakowany w beczce po rumie)
alc. 15% obj.
Przy nalewaniu widać sporą gęstość piwa, niestety przy takiej ilości alkoholu piany praktycznie nie ma. Tworzy się mały kożuszek, jednak arcyszybko opada. Barwa to nieprzejrzysta czerń.
Warto zauważyć, jak wygląda ścianka szkła, zaraz nad poziomem cieczy. Treściwość jest tak wielka, że piwo wręcz przykleja się do ścianek kieliszka.
Aromat? Przebogaty. Pachnie jak rum czekoladowy z dodatkiem wanilii. Na pierwszym planie szlachetny alkohol, zapowiada okrutną wytrawność tego trunku. Wyraźna także jest nuta wanilii, gorzkiej czekolady, kakaa, miodu, popiołu, drewna, oraz... szlachetności.
Aromat jest znakomity.
Pierwsze co uderza po wzięciu łyka to ogromna wytrawność. Nie smakuje w ogóle jak piwo, tylko jak zmieszany z rumem porter w proporcjach pół na pół. Oczywiście mam na myśli sam alkohol, atakujący z mocą lasera gwiazdy śmierci który rozwala Alderaan. Na szczęście dzieje się to tak okrutnie tylko w pierwszym łyku, przy kolejnych gardło się przyzwyczaja, i pozostaje piekące ciepełko. Piekące, ale i cholernie rozgrzewające żołądek. 3 małe łyki wystarczyły do zdjęcia bluzy i otarcia potu z czoła.
Pojawia się charakterystyczna nuta pochodząca od ciemnych słodów, czyli delikatna kwaskowatość, najwyraźniejsza w momencie połykania.
Mamy wyraźne kakao, a zaraz po połknięciu wychodzi genialna nuta gorzkiej czekolady, takiej przynajmniej 90%. Słodyczy praktycznie nie ma. Goryczka głównie alkoholowa, piekąca, i niestety dominująca.
Tekstura robi wrażenie. Przy nalewaniu nie wygląda aż tak gęsto. Jednak odczucie w ustach jest fantastyczne, piwo przelewa się jak oliwa. Przy zamieszaniu nim w szkle, pozostawia wyraźne plamy, które oblepiają szkło i ściekają tak, jak przy żadnym innym piwie do ten pory.
Piwo typowo degustacyjne, niemożliwym jest wypicie go szybko.
Ogólnie, pije się ciężko. To jest chyba zbyt mocny zawodnik jak dla mnie.
(wymęczyłem go w dwie i pół godziny)
No cóż, mam mieszane uczucia. Generalnie mam dziwną przypadłość, bo wyobrażam sobie smak piwa w momencie kupowania go. Tutaj nie ma akcentów leżakowania w beczce. Tutaj mamy ją wyciśniętą do ostatniej kropli, ba, całe to piwo jest nią. Główną wadą jest okrutna alkoholowość, zdecydowanie przykrywająca pozostałe smaki. Przesiąkło rumem totalnie, jak dla mnie, trochę za bardzo. Wydałem na nie kupę kasy, ale nie żałuję. Yolo.
8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz