poniedziałek, 29 grudnia 2014

Hades


To był marzec. Do sklepów trafiło drugie wyprodukowane w Polsce piwo w stylu russian imperial stout, której jednocześnie okazało się w naszym kraju piwem z najwyższym ekstraktem. Olimp pokazał że potrafi zrobić, pytaniem było tylko jak smakuje ten twór.

Zabezpieczenie przed tatą i innymi chochlikami.
Nabyłem dwie butelki, jedną miałem w planach wyżłopać od razu, jednak naczytałem się sporo opinii, że alkohol jest troszkę natarczywy, i przeleżakowanie go dobrze mu zrobi. Powstrzymało mnie to, i w taki sposób w mojej smakoszowej piwnicy wylądowały obie sztuki.


Co jest w tym piwie jeszcze wyjątkowego, poza aspektami o których napomnkąłem we wstępie? Skład. Ogarniacie temat? Pierwsze co zwraca uwagę to spora ilość chmieli. Przypomina się Imperator. Druga sprawa to dodatki specjalne, czyli mleko w proszku, i kruszone ziarna kakaowca. Ciekawie co nie? Ale to nie wszystko. Władowali do niego także papryczki chilli. Ale że jedna odmiana byłaby zbyt prostym pomysłem, wrzucili ich aż 5. W taki sposób powstało (w mojej opinii) jedno z najciekawszych piw, jakie przyjdzie mi pić.


Olimp przewidział, że spora część osób będzie chciała je przeleżakować, i bardzo ładnie je zalakowali. Lak jest o tyle fajny, że wykonany ze zmodyfikowanego pszczelego wosku, co jest o tyle dobre, że przy otwieraniu się nie kruszy, i nie ma możliwości, że jakieś drobinki wpadną do butelki. Duży plus.


Hades
Browar Olimp
Russian Imperial Stout
25,2° Plato, alk. 11,1% obj.
66,6 IBU


Strasznie ciemne, ale nie zupełnie czarne. Mam wrażenie że jest niezwykle ciemnobrunatne. Wbrew sporemu alkoholowi wytworzyła się spora, ładna drobnopęcherzykowa piana, która dosyć długo się trzymała.


Aromat już zwiastuje wiele, jednak trzeba solidnie władować nos do teku. Spokojnie można wyczuć silną, likierową, alkoholową woń (takie naleciałości jak koniak czy cherry), ciemne słody, kakao, czekoladę, oraz co dziwne delikatną laktozę, coś a'la mleko w proszku. Po takim czasie leżakowania jestem zaskoczony że jest tak dobrze wyczuwalna.

O ile przy tym stylu, należy nastawić się na porządne kopnięcie alkoholu, tutaj tego nie doświadczymy. Właśnie dlatego pisałem na facebooku, że czas zrobił kupę dobrego dla tego piwa. Po pierwszym łyku jest on owszem, wyczuwalny, jednak rozgrzewa dopiero w brzuchu. Teoretycznie kapsaicyna (która jak wiadomo jest głównym aktorem który nadaje ostrości w papryczkach), z czasem przechowywania w alkoholu traci swoją moc, jednak w tym przypadku pikantność jest wyczuwalna właśnie przy przełknięciu jako delikatne skubanie w przełyk. Obecne jest także wiele posmaków czekoladowych i kakaowych, oraz bardzo charakterystyczny smak rodzynek nasączonych w whisky. Piwo może nie jest jakieś wyjątkowo gęste, jednak pełne w smaku. Wysycenie bardzo niskie.
Oczywiście piwo było otwierane w temperaturze piwnicy, czyli w tej chwili w około 14 stopniach. Niższa temperatura to zabójstwo dla aromatów przy tak mocnym piwie.


Powtórzę się: upływ czasu wykonał kawał dobrej roboty. Piwo zyskało (pomimo że nie piłem świeżej wersji) przede wszystkim fajnie uleżany alkohol. A to w połączeniu z całą masą dodatków zadziałało genialnie.

9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz