Jak wiecie mam w zwyczaju wrzucać recenzji polskiego rzemieślniczego piwa, które pojawiło się na rynku już jakiś czas temu. Jednak moja doskonała pamięć sprawiła mi figla, że wyleciało mi z głowy spróbowanie go wcześniej. W jakich okolicznościach to zaszło, dowiecie się w dalszej części tekstu.
Tak się składa, ze owe piwko miało premierę na Poznańskich Targach Piwnych. A ja co? Oczywiście nie spróbowałem, zasięg mojej pamięci był na tyle słaby, że po spróbowaniu kilkunastu setek szybko o nim zapomniałem. Dopiero w domu, patrząc na ekran komputera klepałem się po czole z niedowierzaniem, jak mogłem je pominąć. Oczywiście szybko butelkę musiałem dorwać.
Fajnie że chłopaki z Birbanta nie boją się kombinować. Że piwa o barwie czerwonej lubią, to już wiedziałem. Ale przejście ze zwykłej Red AIPy na Imperiala było odważne. Ale do odważnych świat należy, co nie?
Patrząc i na opis, i na etykietę, piwo można byłoby swobodnie nazwać Mother Russia. No nie mówcie że nie, mnie od razu skojarzyło się z postacią wyżej.
Imperial Red American India Pale Ale
Browar Birbant
19,1° Plato, alc. 7,8% obj
104 IBU
Tak jak pisze, barwa jest red. Prawie że nieprzejrzysta, z kozacką pianą. Szybko rośnie, wolno opada, ładnie lepi szkło. Zapowiada się ostro. Mrrr...
W zapachu jest słodko. Już po odkapslowaniu czuć Amerykę pełną gębą. Z teku podobnie, chmiele grają pierwsze skrzypce, jednak w moim odczuciu są bardziej iglaste, i przypominają owoce leśne typu jeżyny, maliny, niż cytrusy i tropiki. Za nimi wyraźna karmelowość, i przypomina troszeczkę w aromacie barley wine, i zwiastuje sporą słodycz w smaku. Ciekawe...
Sado maso? Nope!
Smak mnie trochę zaskoczył. Ale może po kolei. Teoretycznie imperial. Szczerze? Nie czuć tych prawie 8% alkoholu kompletnie. Szybko po połknięciu atakuje słodycz, naprawdę spora, ale nie zaklejająca. Tekstura piwa bardzo fajna, piwo jest śliskie i przemyka się przez przełyk szybciutko niczym Kubica na nawrocie. Sprawia to wrażenie sporej oleistości. Owoce tropikalne tutaj są już wyraźniejsze, bo jak dla mnie narzuca się mango, jednak sosnowość i żywica dalej są wyczuwalne. Natomiast goryczka, tak... W życiu nie ma 104. I nie chodzi o to że jest krótka, czy gładka. Nie ma jej tyle, ile pisze na etykiecie, i jak dla mnie zawyżona o jakieś 40 stopni. Albo słodowa kontra jest na tyle szybka, że ta gorycz nie ma czasu się rozwinąć.
Wielki plus za alkohol, który jest rewelacyjnie ukryty, brawo!
Pomijając goryczkę, która miała być okrutna, piwo jest bardzo dobre. Absolutnie nie ma się do czego przyczepić, no, może aromat mógłby być intensywniejszy, ale z drugiej strony nie będę szukał dziury w całym. Ocenie wysoko
8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz