niedziela, 23 listopada 2014

Poznańskie Targi Piwne 2014


Czekałem na ten wyjazd kupę czasu. Liczyłem na wyśmienitą zabawę i dobrze spędzony czas. 
I co ?
TAK BYŁO!
Wiem, ciężko zawrzeć wszystkie przemyślenia w jednym wpisie. Jednak tym razem obiecuję zbytnio nie przeciągać.


Na początku standardowo porozpływam się na temat organizacji i miejsca. Nie wiem jak było w zeszłym roku, ale odniosłem wrażenie że teraz wszystko było starannie przygotowane. Widać, i czuć było zaangażowanie organizatorów w to wydarzenie.
Sama hala była konkretnie przygotowana, a wszystko wyglądało bardzo schludnie. Stoiska ładnie pooznaczane, kilka myjek na szkło w różnych miejscach, informacja przy wejściu, a katalog festiwalowy odpowiednio przygotowany.
Jedyną rzeczą jakiej na siłę można byłoby szukać do minusów to szatnia na kurtki. Ale to wiecie, bardzo na marginesie.


Ja akurat byłem obecny na targach przez dwa dni, piątek i sobotę. Generalnie to w piątek dość późnym popołudniem przyjechaliśmy do Poznania, i praktycznie z miejsca udaliśmy się na halę targów. Wczesna pobudka i podróż mimo wszystko odebrały trochę sił, więc piątek nie był dniem dobrym na długą zabawę. Szczerze mówiąc, spróbowaliśmy może z 6-7 piw, i było na tyle źle. że o godzinie 23 już ładnie leżeliśmy w łóżeczkach. Czułem się słabo, ale powiedziałem sobie, że w drugi dzień damy w palnik to nadrobimy.


Na wstępie powiem tak: nie skupiłem się w głównej mierze na piwach które piłem. Możecie uznać mnie za szaleńca, w końcu pojechałem na festiwal piwa, a nie skupiłem się głównie na nim. To nie tak.
Generalnie degustując piwa na festiwalu trzeba się liczyć z tym, że to co innego niż picie w domu na spokojnie. Tam jest masa ludzi, jest głośno, i chodzi głównie o atmosferę, więc warunki do wychwytywania niuansów w aromacie czy smaku nie sprzyjają.
Mimo wszystko wspomnę chociaż po trochu, o kilku sztukach (pomimo że nie cykałem zdjęcia do każdego wypitego piwa).


Obiecałem sobie że piwem 'must have' będzie surowa wersja Johna Cherry'ego z AleBrowaru, czyli John Sour. Piwo dostałem mega zmętnione, z kosmiczną pianą która opadała przez jakieś 5 minut, a wtedy piwo się wyklarowało. Jednak kupno 0,3l było przesadą, bo mimo wszystko piwo jak dla mnie za kwaśne, delikatnie octowe (?) a wypicie całego kielona było dla mnie wyzwaniem.



Później stwierdziłem, że czas na nowość. Przechodząc obok stoiska Setki, na którym rozłożeni byli między innymi Artezan, Majer, Kingpin, Birbant, oraz debiutujący Kraftwerk. Zdecydowałem się na Muerto, czyli Kingpinową interpretację piwa dyniowego. Skład wzbogacił między innymi rokitnik, który szczerze mówiąc sporo wniósł do piwa. Pomimo delikatnej, dyniowej słodyczy, pojawiała się także lekka cierpkość znana z wytrawnych win, szybko kontrowana delikatnym kwaskiem, a następnie lekko mdłym smakiem dyni. Samo piwo w teksturze było lekko śliskie, i całkiem w porządku się je piło. Chyba się skuszę na butelkową wersję, żeby wychwycić więcej niuansów.


Artezan natomiast kontynuuje eksperymenty z dzikimi drożdżami, czyli Brettanomyces. Efektem było Funky Rye, które było... lekko powiedzieć dziwne. Moja luba powiedziała że koszmarnie śmierdzi i jest paskudne. Trochę racji miała, bo aromaty stajni i końskiej derki zdecydowanie dominowały i przykrywały wszystko pozostałe. W smaku natomiast było lekko nasycone i lekko wodniste, jednak mango i brzoskwinia zrobiły z niego ultra ciekawą propozycję. Jak dla mnie lekko przesadzone, no ale wiecie, kto co lubi...


Na koniec wziąłem nowość od Doctora Brew, a mianowicie Double IPA. Piwo jak każde inne od doktorków pachnie okrutnie chmielowo, ale akurat teraz czuć że kontra słodowa jest również solidna. Jak przystało na imperialną ipę, alkohol jest wyczuwalny, odpowiednio skontrowany cukierkowością, jednak samo piwo trochę za ciężkie, i jak dla mnie za wytrawne. Niby ten styl należy pić powoli, jednak akurat to mnie nie porwało.



Sobota za to pomimo niezbyt pięknej pogody zapowiadała się o niebo lepiej. Jak oficjalnie wiadomo człowiek wyspany, i człowiek najedzony to człowiek szczęśliwy. Zaraz po śniadanku wyskoczyliśmy z Natalią na chwilę na targi, żeby kupić kilka butelek, i na spokojnie połazić. Piwa o tej godzinie nie piliśmy, za to kawa w Brisman Kawowy Bar była mega pyszna. Jak od tygodnia na kawę się nie mogłem skusić, tak ta smakowała wybornie. Do tego na ich stoisku był przygotowany także napój, który był, hmm, jakby to powiedzieć, blendem piwa i kawy. W aromacie świeżo zmielone ziarna, a w smaku lekkie nagazowanie i lekki kwasek, charakterystyczny dla stoutów. Pan który nas obsługiwał wyjaśnił cały proces powstawania, ale nie każcie mi powtarzać, bo po 3 zdaniu zgłupiałem i zapomniałem wszystko co do tej pory usłyszałem ;)


Będąc w Poznaniu głupio byłoby nie pójść na rynek. Wprawdzie ciepło nie było, ale zobaczenie koziołków to punkt obowiązkowy. Oczywiście nie ogarnęliśmy, że stukają się one tylko o 12 w południe, więc jedynymi jakie zobaczyliśmy były te w wystawach sklepowych. No cóż, życie.



Po zapełnieniu żołądka ogromną pizzą pełnowartościowym i zdrowym jedzeniem, można było być gotowym aby zmierzyć się z targami po raz drugi. I sobotni dzień zaskoczył pozytywnie. Ludzi było nieporównywalnie więcej, ale jakoś to nie przeszkadzało. W powietrzu było coś takiego magicznego, jakby po samym wejściu do hali unosił się w powietrzu zapach dobrej zabawy. Autentycznie, po kilku minutach wiedziałem, że nie wyjdziemy stąd, no nie ma bata, dopóki dopóty dopóki ktoś nas nie wyprosi.



Oczekiwania zostały spełnione, bo bawiłem się wyśmienicie. Atmosfera wydarzenia była niesamowita. Pomimo, że byłem tam dopiero drugi dzień, czułem się tak swobodnie jakbym mieszkał tam od tygodnia. To było piękne, człowiek chodził tylko i wyłącznie wtedy, kiedy chciał albo umyć, albo zapełnić szkło. Opcja kupowania próbek 100ml za mniej/więcej 2/3 złote była genialna, bo na dobrą sprawę można było spróbować zdecydowanej większej ilości piw, niżbyśmy decydowali się na nalanie do cechy 300 ml. Fakt, niektóre stoiska trochę przeginały za cenę próbek, ale nie będę w tym momencie wieszał na nich psów. Przytłoczony ilością piw, których jeszcze nie piłem, udałem się na łowy.



Zaznaczam, że nie robiłem zdjęć każdemu nowo nalanemu piwu. Dlatego pomiędzy opisami piw zamieszczę zatem wiele bardzo ładnych, randomowych zdjęć.


Na pierwszy ogień poszło piwo, które kiedyś wybitnie mi posmakowało. Było to American Witbier od Doctora Brew. Leciutki, cholernie mocno nachmielony witbier, który jednak bardziej smakował mi latem z butelki, niż aktualna wersja z kranu.



Numerem dwa była jedna z dwóch nowości od Pinty, a mianowicie pszenica na amerykańskich chmielach, czyli Sanrajza. Powiem tak, o ile aromat był bardzo soczysty, i przywoływał mi do głowy głównie mandarynki i pomarańcze, to niestety w smaku było lekko wodniste, za słodkie i trochę nijakie. Nie wiem, może się skusze na spróbowanie butelki w domu.



Natomiast Ares z Olimpu mnie zaskoczył. Red Ale wyłącznie na polskich chmielach zaskoczył mnie marmoladą/dżemem truskawkowym w aromacie. Było to o tyle dziwne, co fajne. Spasowało mi to! Towarzyszyły temu biszkopty oraz lekki karmel, zarówno w zapachu jak i smaku, a piwo było rześkie, lekko nasycone i pijalne. Butelkę na pewno nabędę.

Nowe opakowania Gościszewa robią robotę.
Ekipa przy stoisku w sumie też :)
W sumie trochę przypadkowo zdegustowałem 'kawkę z mleczkiem' z Widawy. Poszedłem chwilę pogadać z piwowarem Wojtkiem Frączykiem, całkowicie zapominając że mają takie coś w ofercie. I jak się okazało, kawka była przepyszna. Słodkie cappuccino z mlekiem, zarówno w aromacie jak i smaku, było dopełnione sporą, aczkolwiek stonowaną słodyczą oraz palonością na finiszu. Myślę, że mogę powiedzieć, że był to najlepszy milk stout wypity w Poznaniu


Tyczasem premierowe piwo browaru Kraftwerk, czyli Bebok, okazało się całkiem fajnym milk stoutem. Wprawdzie w aromacie pierwsze skrzypce grała gorzka czekolada i mocno palone słody, to w smaku mleczko już było konkretnie wyraźne. Nisko nasycone, ale mocno słodkie, jak dla mnie trochę za słodkie, bo pamiętam że usta kleiły mi się od słodyczy.


Specjalnie na koniec postanowiłem wspomnieć o piwie, które wywarło na mnie największe wrażenie podczas całego festiwalu. Nie była to nowość, a piwo bardzo dobrze znane. Mam na myśli Artezanowego Pacyfica.
Absolutnie najlepsze polskie American Pale Ale na obecny moment.
Już w trakcie podawania kieliszka do ręki było czuć fantastyczne aromaty tropikalnych owoców. Po wsadzeniu nosa do kieliszka, myślałem że już całkowicie odpłynę. Średnie wysycenie, bardzo lekka goryczka, i te tropiki... Absolutnie się zakochałem w tym piwie, piłem je już kiedyś, ale dopiero teraz wgniotło mnie w ziemię. Do końca festiwalu piłem je chyba jeszcze z 5 razy, łącznie z jednym na afterze w Setce. Brawo panowie jeże!


Nie wypada nie wspomnieć o jedzeniu. W wielkim skrócie powiem, że dostępne były 2 formy posiłku: tradycyjne, polskie dania w hali, oraz foodtrucki na zewnątrz. Zaskoczeniem chyba nie będzie, jeśli powiem że foodtrucki wygrały tę batalię do zera (tak, wiem, nie mam żadnego zdjęcia). Kolejki jakie się do nich ustawiały były na tyle duże, że aby kupić tam jedzenie trzeba było liczyć się na kilkunasto, lub kilkudziesięciominutowe czekanie. Jednak powiem że warto. Ja skusiłem się akurat na kanapkę z Chyżego Wołu, jakąś standardową, szczerze mówiąc nie pamiętam już nazwy. Nie muszę chyba mówić jakie to było dobre? Niektórzy mogą narzekać na ceny takich smakołyków, których niektóre egzemplarze zdrowo przekraczają 20zł. "Takie to drogie", "szkoda tyle kasy na bułkę". Dla takich osób polecam sobie przed wyjściem zrobić kanapki z pasztetem, kiełbasą lub  paprykarzem- będzie bardziej tradycyjnie, smacznie i oszczędniej zarazem.


Chłopaki z Cyrulika zbierali pieniądze dla jaj, ale na serio.
"Nie przymilaj się, i tak Ci nie kupię"
Spróbowałem także suszonej wołowiny. Smakowała jak opona. Chyba nie zostanę jej fanem.


A gdzie były największe kolejki? A gdzie było najwięcej piwa? A kto miał najwięcej premier?
Ano niezawodna Pracownia Piwa.


Na sam koniec (jakie to oklepane i niemodne!) chciałbym podziękować wszystkim, z którymi stuknąłem się szkłem, tym których poznałem, tym z którymi chwilę pogadałem, Setce oraz ludziom w środku z after, no i przede wszystkim organizatorom za to że odwalili kawał dobrej roboty. Dzięki nim impreza z miejsca stała się kultową, a decyzję że będę tam za rok już dawno podjąłem. Żałuję, że nie udało mi się spotkać z kilkoma osobami (pozdrawiam między innymi Ciebie, Krzysiu R), przy najbliższej sytuacji to naprawię.

Jeszcze raz dzięki, i do zobaczenia za rok, tej!


I jeszcze raz dzięki dla Ciebie Piotrek, za nocleg oraz bycie autopilotem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz