wtorek, 1 lipca 2014

Alfa krew


Nigdy jeszcze nie piłem barley wine. Zaskoczeni? Może trochę wstyd się przyznać, ale takie są realia. Na tyle stylów, ile obecnie jest w katalogu, mam spore zaległości.

Zacznijmy czym jest w ogóle barley wine. Co bystrzejsi, szybciutko sobie przetłumaczyli z angielskiego, i wyszło im 'wino jęczmienne'. Pojawią się pewnie pytania typu "zaraz zaraz, to w końcu jest wino, czy piwo?". Sam woltaż mówi nam, że nie jest to zwykłe piwo, bo zazwyczaj nie piwa, a wina mają taką zawartość alkoholu (w tym przypadku rzędu 11%). Tak dokładniej, to można ten styl określić mianem mocno chmielonej nalewki, bo z tego co wyczytałem, piwa te są bardzo lepkie, mocne i wytrawne.
Ja będę pił barley wine w stylu amerykańskim, czyli z bardzo mocnym nachmieleniem. Wziąłem na warsztat Alpha Blood z uwielbianego przeze mnie (za opakowania) włoskiego browaru Revelation Cat, które to przywiozłem z Żywca.


Co ważne: nie schładzamy tego typu piw. Można wrzucić na 15 minut do lodówki, ale temperatura spożywania go, powinna oscylować (co najmniej) w okolicy 15 stopni. Robimy to po to, aby piwo oddało więcej aromatów. Automatycznie: piliście kiedyś ciepłą wódkę? No właśnie.

American style Barley Wine
alk. 11%
IBU: Damn, that's hoppy!

Kolor jest taki, jak pisze w telewizorze: bloody red. Perfekcyjnie klarowne. Wszyscy narzekali na pianę, ale ja nie będę, bo pojawiła się jej spora ilość. I nie oklapła wcale jakoś bardzo szybko.


Jest ten zapach. TEN zapach. Przy każdym piwie z Revelation Cata się pojawia, i nigdy nie potrafię go zidentyfikować. 
Jest bardzo słodko, wręcz ulepkowo. Tak jakbym wąchał jakiś likier owocowy (dominują jeżyny), ze sporą ilością chmielu.


Nieprawdopodobne jest, jak dobrze można zamaskować alkohol. To ma 11% (dayum!), a nie czuć go wcale. No, prawie wcale. Coś pięknego. Piwo jest przeokropnie gęste i oleiste. Po przełknięciu zostawia w gardle wrażenie, jakbyśmy właśnie przełknęli olej. Ale taki z delikatnym alkoholem ;)
Bardzo małe nasycenie. Dziwie się, że piana tak długo zostaje, bo pijąc jest tego zdecydowane przeciwieństwo.
Chmiele robią robotę, bo są dzikie owoce. Głównie słodkie, leśne posmaki. Usta się kleją, ale nie przesadnie. Oczywiście warta zauważenia jest przychodząca po chwili przeogromna goryczka, wgniatająca w ziemię. Szybko znika, przechodząc w łagodny, jeżynowy finisz. Wszystko to dzieje się bardzo szybko.
W późniejszej fazie picia mam wrażenie, że czuję orzechy włoskie. Taka słodka goryczka jaka jest na ich wierzchu.


Nie no, przyjemność z picia alfakwasów jest nieziemska, pomimo wytrawności tego piwa.
Jak wspominałem, był to mój pierwszy barley wine, więc nie mam porównania. Jak widać, rynek piw cały czas zaskakuje. Wiele jeszcze przede mną do odkrycia, co niemiłosiernie cieszy. Jednak jestem bardzo zadowolony, a wręcz zachwycony, jak wiele smaków może zaoferować takie piwo. 

Ocena
Mocne 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz