sobota, 25 czerwca 2016

Dugges Barley Wine: Jamaica 2000, Barbados 2000, Guyana 2002 & Guyana 2003


Ale że o co chodzi? Wrzucałem kiedyś na fanpejdż zajawkę, z degustacji takich cudaśnych piw. Prawda że prezentują się świetnie? Wracając, co tu się dzieje? Są to cztery piwa w stylu barley wine, i każde z nich jest dokładnie takie samo. Z tym że każde dokładnie takie samo piwo zostało przelane do 4 całkiem różnych beczek po rumie, i w nich leżakowało bliżej nieokreślony czas. Zatem jedyne różnice wynikać będą tylko i wyłącznie z odmian beczek. No nie powiem, trochę się napaliłem na tę degustację, pomimo tego że beczka po rumie do starzenia piwa jest chyba moją najmniej ulubioną. Ale rumu nie skreślam, a ciekawię się co się tam podziało

Całość odbyła się w ramach krakowskiej inicjatywy bootle sharingu, w której to podobne degustacje odbywają się co jakiś czas. Podrzucam link dla tych, którzy chcieliby być na bieżąco, i może sami wziąć udział (KLIK)






Na początku może opiszę to, co te wszystkie piwa łączy. No bo skoro baza jest taka sama to podobieństwa być muszą, prawda?

Każdy z nich charakteryzuje się tym, iż nie ubierając ładnie w słowa, jest dosyć słabym barley winem. Aromaty karmelizowanej brzeczki, daktylów oraz chmielowego subtelnego utlenienia są niezwykle subtelne. Sam aromat jest generalnie mało lotny, i trzeba się solidnie zaciągnąć aby wyczuć wszystko. 

A teraz właściwe rzeczy, czyli notki degustacyjne. Postanowiłem ich nie ubarwiać, i przepisałem je tak, jak zostały przeze mnie zanotowane w trakcie degustacji na telefonie.


Dużo rumu, mocne drewno, subtelna wanilia, czerwone owoce. W smaku sporo mokrego drewna.


Pachnie morzem, dużo słabszy aromat niż Jamajca, aromat płaski, mało wonny. W smaku ostrzejszy, wyraźny alkohol, po ogrzaniu wychodzą do przodu torfowe motywy (bandaż)


Wyraźna beczka, ponownie przewija się ten sam morski zapaszek. Po czasie wychodzi alkohol, za to aftertaste jest typowo destylatowy, przyjemnie grzeje w gardło, czuć go w przełyku.


Ponownie aromat morskiej bryzy, po czasie pojawiają się niewielkie ilości kandyzowanych owoców, oraz subtelna likierowatość


Zdecydowanie za wersję najlepszą wybrałem Jamaica 2000. Reszta uplasowała się w takiej kolejności.

Szczerze powiedziawszy jestem troszkę zawiedziony. Wielka szkoda że do degustacji nie udało się załatwić wersji podstawowej, czyli nie leżakowanej w żadnej beczce. Tak jak wspominałem wcześniej,nie były to wyśmienite barley wine. Od tego stylu wymaga się wiele (przynajmniej ja wymagam), i trzeba do rzeczy drogich podchodzić nieco krytyczniej.
Pomimo że różnice wydają się spore, to wywąchanie wszystkiego nie było łatwym zadaniem. I dlatego to jest fajne we wspólnych degustacjach, że można wzajemnie się naprowadzać na pewne aromaty i smaki. Podejrzewam że próbując je samotnie w domu wychwyciłbym zdecydowanie mniej rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz