piątek, 20 maja 2016

Browar Pustynny: Czerwone Niebo


Zazwyczaj pomieszkuję w Krakowie, gdzie spędzam ostatnimi laty większość czasu, jednak staram się wracać do rodzinnego Olkusza tak często, jak tylko jest to możliwe. Ucieszyło mnie zatem, że z miejscowości Chechło, pojawiło się piwo. Pewien jegomość mieszkający w owej niedużej miejscowości postanowił zacząć warzyć piwo, i otworzył browar kontraktowy o nazwie Browar Pustynny. Co po niektórzy kojarzący okolicę wiedzą raczej na pewno, dlaczego akurat taka nazwa została przyjęta.


Znajduje się tam oczywiście największa i jedyna polska pustynia, a mianowicie pustynia Błędowska. Obszar aktualnie nieco bardziej zarośnięty niż kilkadziesiąt lat temu, jednak swoją nazwę dumnie dzierży po dziś dzień. Marcin Niedźwiedzki, założyciel browaru, zasięgnął zatem z nazwą browaru będąc przywiązanym do rodzinnych stron, i okolicy z której pochodzi. Cieszy to nie tylko mnie, ale i wiele osób zamieszkujących okolice, które będą miały pewną markę utożsamiającą się z tą atrakcją turystyczną. O ile pustynie można nazwać atrakcją ;)



"Czerwone niebo nad Hutą Katowice widziane o zachodzie słońca z Pustyni Błędowskiej" to pełna nazwa piwa w stylu American Red Ale. Widok który opisany jest w nazwie, można obserwować z Czubatki w Kluczach. Jest to punkt widokowy, jeden z najwyższych w okolicy Olkusza, z którego rozpościera się przepiękny widok na całą pustynię, i sięgający dużo, dużo dalej. Można spokojnie zaobserwować właśnie Hutę Katowice, oraz na przykład kominy elektrowni z Sierszy. Styl piwa, czyli American Red Ale jest konkretnym nawiązaniem do kolorów zachodzącego nieba. Czy uda się przenieść obraz, na smak - przekonamy się.
Piwo zostało uwarzone kontraktowo w browarze Reden w Świętochłowicach.


Browar Pustynny
American Red Ale
12°Blg, alk. 5.2% obj.
40 IBU

Nalewa się dosyć klasycznie, klasyczna za to nie jest piana: pomimo że niewysoka to zbita jak morda Gołoty po pojedynku z Lewisem. Praktycznie nie opada, a z góry tylko na niewielkim obszarze można dostrzec kolor piwa. A kolor to niezwykle głęboka miedź, praktycznie całkowicie klarowna.


Jeden niuch i nic nie wiadomo. Za zimne otworzyłem. Po jakimś czasie coś zaczyna się dziać. Zdecydowanie dominują melanoidyny, i ten charakterystyczny dla tego słodu chlebowy zapach. Obecny jest oczywiście karmel, bez niego nie ma porządnego Red Ejla. Natomiast brakuje mi nieco chmielowości. No bo jak pisze american, to bym oczekiwał chmielu dużo więcej. Jednak kiedy piwo zaczyna robić się jeszcze cieplejsze to wychodzić zaczyna żywiczność, której obecność zawdzięczałbym zdecydowanie Simcoe. Może i troszkę ubogo, ale przyjemnie.

Tak jak się można było spodziewać, karmelowa podbudowa słodowa dominuje. Jednak na całe szczęście nie jest to słodycz zamulająca. Przypomina raczej karmelki Daim, gdzie jest słodko na styk. Na drugim planie pojawia się nuta skórki od chleba, herbatników i ciasteczek maślanych (nie, to raczej nie jest diacetyl), a dopiero na finiszu do głosu dochodzą chmiele. Występuje goryczka w postaci niezwykle delikatnej, bardziej żywicznej i nieźle komponującej się z całym charakterem piwa. Wysycenie - w sam raz. Sama piana już nam to zwiastowała, że będzie okej. Dzięki temu pije się je niezwykle leciutko i szybko.

Piwo może nie jest rewolucyjne, bez fajerwerków ale i bez wad. Jeśli smakuje, to znaczy że jest dobre. A mnie smakowało.
7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz