piątek, 15 maja 2020

Duże ilości naraz Pinty



Od ostatniego wpisu na blogu minęło  9 miesięcy. Przez ten czas można zrobić bardzo dużo, np. dziecko. Wystarczająco długo nic się tutaj nie działo, choć jestem zaskoczony jak dobrze klika się wpis o Pastry Stoutach, lada moment będzie najpopularniejszym wpisem (notabene pokazującym popularność stylu). Ale wracając, przez ten czas oczywiście piwa piłem, nie raz. Zabrakło jedynie przelania tych myśli na blogaska. Po kupnie 3 puszek z Pinty z serii Hazy Disco stwierdziłem że czas jednak coś o nich napisać, bo takie dobre były! Jednak z szybkiego strzału, zrobiła się długa seria z karabinu - ekipa z Wieprza co chwilę wypuszczała kolejne nowe piwa, które ja oczywiście kupowałem. Mógłbym tak w nieskończoność czekać na nowe rzeczy, ale wtedy wpis by nie powstał. Zapraszam zatem na prawdopodobnie największy w blogosferze przegląd smakołyków z browaru Pinta!


Simply the best to jedno z 3 piw które kupiłem na samym początku. Kooperacja z 6 multitapami z całej polski które znalazły się w czołówce miejsc za 2018 rok w rankingu Ratebeer Best. 6 pubów, 6 chmieli: Columbus, Citra, Mosaic, Centennial, El Dorado, Simcoe. A w praktyce?
Pachnie przecudownie, aromat jest niezwykle lotny i co tam wyczujemy? Każdy coś innego, bo owoce grają pierwsze skrzypce, można śmiało wyróżnić ananasa, mango czy nawet lekką marakuję i mandarynkę w tle. Super!
Już po ilości alkoholu i ekstrakcie można się było domyślać że nie będziemy mieli do czynienia z miękkim zawodnikiem. I nie mamy, bo Simply The Best jest wytrawne do bólu. Ale ponownie powtórzę się, napakowane posmakami owoców do granic. Pełne, wytrawne, gorzkie (!) ale z taką fajną goryczką, powiem szczerze że w obecnym hype na obrzezane z goryczy neipki to piwo to niezwykle przyjemna podróż w przeszłość. Kolejnym zaskoczeniem okazał się bardzo dobrze schowany alkohol. Dopiero przy samym końcu nieco dawał o sobie znać, kiedy profil goryczki stał się właśnie taki nieco piekący. Ale nie uważam tego za problem. Super piwo, szkoda że pewnie nie będzie powtórki. A może za rok z kolejnymi laureatami?

8.5/10


Hazy Disco Haarlem to kolaboracja z holenderskim (w sumie to niderlandzkim) browarem Het Uiltje. Jest to po prostu IPA, podwójnie chmielona na zimno odmianami Citra, Mosaic oraz Galaxy.
Po przelaniu do szła ukazuje nam się piękny, złocisty trunek <3 Piana buduje się ładnie, jest zbita i trwała, przypomina bitą śmietanę.
Piwo otworzyłem sobie akurat jak chciałem obejrzeć jakiś film w łóżku. Zawsze stawiałem w jednym miejscu i nic się nie działo. Nie tym razem, piwo wylało się prawie całe, zalewając dwa dni wcześniej założoną świeżą pościel i materac. Ku*wa. Po akcji prania, w puszce było jeszcze z 200ml więc cóż, musiałem się tym zadowolić.
Zapach był przyjemny, choć oczekiwałem większego uderzenia aromatów w nos. Dominują przede wszystkim aromaty kojarzące się z grejpfrutami, w tle lekki cytrus coś a la dojrzała pomarańcza, oraz w miarę łapania temperatury wyraźna ziołowa nuta kojarząca się z czymś na pograniczu majeranku i rozmarynu.
Smak jest niejako odzwierciedleniem, choć w pierwszej kolejności daje o sobie znać dość spore ciało, piwo przez to nie wydaje się być jakoś szczególnie pijalne. Pojawia się też karmelowa nuta, jednak na szczęście w akceptowanym stopniu. Ten sam grejpfrut choć również jest obecny, to finisz zaznaczony jest już głównie ziołowymi akcentami, goryczka nieco zalegająca, jednak nie przesadnie.
Piwo mocno takie sobie. Materacowi smakowało bardziej niż mi.

6.5/10


Opium Cake już samą nazwą sugeruje czego można się spodziewać w środku. Do tej potężnej (30°Plato) kolaboracji z 8 Wired Brewing został dodany mak, laktoza, pomarańcze wanilia oraz rodzynki. Sporo tego. Czy mnogość dodatków przełoży się także na mnogość smaków towarzyszących nam w czasie degustacji?
Otóż nie. Co prawda po przelaniu piwo prezentuje się super, głęboka nieprzejrzysta czerń, oraz długo utrzymująca się zbita piana.
W zapachu jednak nie dziej się zbyt wiele. Pierwszy niuch to dominacja ciemnych, palonych słodów, uderzająca zdecydowanie i konkretnie. Obecne są także akcenty czekoladopodobne (gorzkie kakao), natomiast gdzieś w tle majaczy coś wanilii. Sytuacja nieco zmienia się, kiedy piwo łapie trochę temperatury, otwiera się, wtedy do głosu dochodzi między innymi mak, jednak jest to zapach bardzo subtelny. Wspominane w oposie pomarańcze też się w końcowej fazie degustacji przewijają.
I nie wiem czy czasem dodanie właśnie pomarańczy w połączeniu z dużą ilością palonych słodów nie spowodowały uciekania piwa w kwaskowy posmak. Dodana laktoza zdecydowanie balansuje ten niuans, jednak na dłuższą metę piwo wydaje się być niepoukładane. Smaków jest wiele, nawet mak przewija się momentami, tyle że przy dość wysokim poziomie alkoholu całość nie sprawia wrażenia piwa przyjemnego do degustacji. Nie mówię że jest ono złe, jednakże totalnie nie ułożone. Myślę że w okolicach maja/czerwca 2020 (jeśli jeszcze je posiadacie) będzie w swoim dobrym momencie. Lekkie utlenienie uciekające w śliwki lub dodane rodzynki zrobi temu ciastu z makiem tylko dobrze.

6/10


W kolejny weekend kiedy wróciłem do domu, udało mi się znaleźć na półce pewnego sklepu w Olkuszu kolejną kolaborację, tym razem z Transient Artisan Ales oraz Forager Brewery - dwoma browarami z USA, które na ubiegłorocznej edycji One More Beer Festiwal pozamiatały jakością swoich piw. Czy zatem takie kolaboracyjne piwo mogło się nie udać?
Mogło. Ale się udało.
Już po odbezpieczeniu zawleczki do góry uniósł się niezwykle intensywny aromat owoców cytrusowych. Już na tym etapie wiedziałem że będzie dobrze. Piwo pachniało nieprawdopodobnie intensywnie i mocno, owoce takie jak przejrzały ananas, mango, melon zdecydowanie dały się wyczuć. Olbrzymie ilości chmielu wrzucone na aromat w tym przypadku były całkowicie usprawiedliwione i raczej nikt nie miał wątpliwości że to DDH.
A smak to już poezja. Wiecie jak to jest, że pijecie tak świetne piwo że nie ma się w sumie nawet na siłę do czego przyczepić? Tutaj tak właśnie jest. HD Midwest jest gładkie jak krakowskie powietrze bez smogu, soczyste jak rzucone donośnie "kto kierowcą ku*wa jest", i smaczne jak Big Mac w czasie cheat day. Chmielowość jest w tym przypadku ponadprzeciętna, ale wyważona - odnoszę wrażenie że przy większych nakładach, ten smak byłby przeładowany i przyciężkawy. W takiej formie - piwo to jest absolutny majstersztyk. 

9/10


Hazy Disco Pamplona to kolejna koooperacja, tym razem z hiszpańskim The Flyin Inn, i przy okazji pierwsza DDH Double IPA. Czy jednak zwiększony woltaż pociągnął za sobą jeszcze większe nachmielenie?
Po aromacie wszystko wskazuje że tak. Czysty, mocno mandarynkowo-cytrusowy aromat jest bardzo intensywny. Po lekkim ogrzaniu jednak pojawia się trochę ziołowo-trawiastych nut, natomiast nie ciągnie to ze sobą żadnej alkoholowości.
Po pierwszym, drugim i trzecim łyku stwierdziłem że mamy do czynienia z kolejnym przykładem świetnie przyrządzonej ipki. Jednak po chwili zostałem zaatakowany przez dość wyraźną goryczkę. No dobra, żeby nie było, nie jestem agoryczkowcem, jednak nie będę ukrywał że rozpowszechnienie new englad ipa pociągnęło ze sobą odzwyczajenie się od wysokiego ibu. W tym przypadku jednak to nie wysokość goryczy jest problemem, a intensywność. Przy mocniejszym ogrzaniu jest ona dość męcząca i ściągająca. Nie jest to co prawda jakiś szczególny zniechęcacz, jednak gdybym pił to piwo w pubie, to jedno duże by mnie zdecydowanie zmęczyło. Plusik za dobrze ukryty alkohol, co przy dosyć przyjemnych estrach nie zawsze idzie ze sobą w parze.

7/10


Ten zawodnik pojawił się we wpisie w sumie nieco przypadkowo. Kupiony w czasie WFP w czasie premiery (2017?) znany Imperator Bałtycki dodatkowo leżakowany w beczce po sherry Oloroso już wtedy smakował dobrze, a w moim ówczesnym mniemianiu bardzo dobrze rokował jeśli chodzi o przetrzymanie go w piwnicy jeszcze trochę.
No to przetrzymałem go jeszcze trochę. Co z tego starzenia wynikło - już piszę.
Po otwarciu na szczęście nic nie wskazywało na przegazowanie. Pierwszy niuch i pojawia się  charakterystyczna wisienka polana dębinowym destylatem - rzecz jak dla mnie kojarząca się z tą odmianą beczki. Jest śliweczka której kiedyś nie było, co naturalnie jest wynikiem utlenienia. Z pierwotnej potężnej chmielowości podstawki nie pozostało za wiele, jednak mocne kakao i palona nuta dalej są obecne, lecz nieco stłumione, w tle.
Smak w zasadzie odzwierciedla aromat. Obawiałem się że piwko może lekko pójść w kwaśność, na szczęście wydaje mi się taka optymalna i akceptowalna - piwa z dużym dodatkiem słodu palonego tak mają, a dodatkowe leżakowanie w dębinie jeszcze z czasem podbija ten efekt. Tutaj jednak pozostało to w klimacie wiśni i śliwek obficie oblanych alkoholem. Paloność oraz goryczka są intensywne, agresywne, jednak aftertaste jest przyjemny, gładki a nawet powiedziałbym delikatnie waniliowy. Piwo stało się mocno degustacyjne. Absolutnie nie jest łatwo pijalne. Grzechem byłoby się nim zachłysnąć, ale po prostu nie chce się brać kolejnego łyku, a spokojnie sączyć przez dobre dwie godziny. Tak, nie jest to wada.

8/10


The Big Pig to kolejna kooperacja, tym razem z ziomeczkami z naszego rodzimego podwórka - AleBrowarem. Jest to po prostu ipa, jednak elementem niestandardowego podejścia jest jej kolor - różowiutki jak świński ryjek. Jak udało się uzyskać w ogóle taki kolorek? W składzie możemy znaleźć barwnik z czarnej marchwi, który prawdopodobnie w głównej mierze odpowiada za barwę. Pytanie czy tylko za barwę?
W aromacie jest niezwykle rześko, miks nowozelandzkich chmieli wniósł przyjemne poziomkowo- cytrusowe nuty, jednak poza tym to nie dzieje się tutaj za dużo. Po prostu jest okej.
W smaku na pierwszym łyku pojawia się dosyć sucha faktura tego piwa, przemyka się szybciutko przez buzię i jak zmyka do brzuszka to nie pozostawia po sobie jakoś dużo. Jest dosyć cieliste, w końcu nie odfermentowało jakoś bardzo głęboko, finisz składa się z delikatnie zalegającej goryczki idącej w stronę gorzkiego grejpfruta. I w sumie tyle.
Piwo jest smaczne, przede wszystkim, jednak poza ładnym kolorkiem, nie zapadnie mi szczególnie w pamięć.

6/10


Kolejne Hazy Disco? Zapraszam!
Kooperacja z greckim Strange Brew to słodko kwaśna IPA z rzeczami. I to z fajnymi rzeczami: laktozą, kokosem, wanilią, marakują i morelami. Czy jednak taka ilość dodatków nie będzie przesadą? Nie żebym się bał, bo co jak co ale duże ilości dodatków to ja bardzo lubię.
Aromat mocno zbił mnie z tropu, bo nie pachnie kompletnie jak piwo: skojarzył mi się z owocowym likierem Passoa i Malibu. Zapach jest niezwykle intensywny i bardzo lotny, już w momencie otwarcia puszki uniósł się w powietrze. Nie ma domysłów, że dodatki znajdujące się na etykiecie faktycznie znalazły się w piwie.
Kurczę, o ile aromat sprawił że byłem zaskoczony, to smak to już w ogóle jakiś odjazd. Marakuja i kokos na pierwszym planie, zaraz po nich wchodzi do gry mocna kwaśność momentalnie skontrowana słodyczą z laktozy i wanilii, przechodząć na finiszu do bardzo subtelnej, ale wystarczająco kontrującej goryczki. W miarę ogrzewania w aromacie dochodzi do głosu kokos i wanilia, a na aftertaste wydaje mi się że wychodzi trochę brzoskwinka. To Hazy Disco to jedno z najbardziej oryginalnych piw jakie piłem w życiu! Jednak mam z nim taki problem, że piwa kompletnie nie przypomina bo tak dużo się tutaj dzieje. Super sprawa mimo wszystko

8.5/10


Najmocniejszym akcentem tego zestawienia będzie zdecydowanie kooperacyjny (a jakże!) imperialny porter bałtycki powstały razem z estońskim browarem Pohjala. Browarem warzącym świetne piwa mocne - dlatego w tym przypadku oczekiwania są spore, tym bardziej że piwo uwarzone zostało właśnie w Estonii. Co ciekawe, piwo jest blendem dwóch porterów bałtyckich: jeden z nich to klasyczny porter warzony na drożdżach dolnej fermentacji, a drugi to porter na górniakach, dodatkowo leżakowany w beczkach po whisky. No nie powiem, nie brzmi to zbyt nudno.
Jest to trunek wybitnie czarny, nie przebijają się absolutnie żadne przebłyski, dodatkowo tworzy się śliczna piana mocno zbita i długo utrzymująca się.
Aromat to na pierwszy niuch klasyka: palone zboże, gorzkie kakao, intensywny karmel, pumpernikiel i melasa trzcinowa. Dopiero nieco przy ogrzaniu wychodzi nieco więcej. Poprzez to nieco więcej mam na myśli wpływ beczek po whisky połowy piwa: subtelna wanilia oraz charakterystyczny aromat mokrej, nasączonej destylatem beczki. Nie jest on jakiś szczególnie intensywny, jednak mocno charakterystyczny.
W smaku w sumie nie ma za dużego zaskoczenia, bo aromat w tym przypadku bardzo mocno przekłada się smak. Intensywna paloność, akcenty bardzo gorzkiego kakao, espresso, przechodzące przez subtelną kwasowość finalnie ujarzmioną przez słodycz wynikającą ze sporego ekstraktu początkowego i ilości nieprzefermentowanych cukrów. Goryczka chmielowa nie jest szczególnie intensywna, taka o, żeby zbalansować finalny odbiór piwa. Przy ogrzaniu wychodzić zaczyna alkohol, wrzucenie go na krótki leżak z pewnością dobrze by mu zrobiło, a w połączeniu z lekkim utlenieniem jakie by złapało sprawiłoby że pojawiłyby się mocniejsze akcenty melasy, porto czy śliweczek w czekoladzie. Jest okej, ale to piwo ma zdecydowanie większy potencjał!

8/10



Hazy Disko Saint Petersburg to naturalnie piwko wspólnie uwarzone, tym razem z przyjaciółmi z rosji - browarem Bakunin. Pod kapslem i przelaniu piwa do szkła ukazuje się bardzo ładny i zmęczony jasnożółty kolorek piwa. Aromat jest bogaty i złożony: do czynienia mamy z dużą ilością białych owoców typu liczi, melon, po chwili pojechać zaczynają się owocki pokroju ananasa oraz mango. Ogrom dodanego chmielu można wychwycić bez cienia wątpliwości. Aromat jest rześki świeży i bardzo zachęcający aby w końcu wlać go sobie do buzi.

Pierwszy łyk przynosi nam bardzo kremową i puszystą konsekwencje piwa, jest bardzo lekkie na języku. wspomniany wcześniej ogromne pokłady chmielu obecne są także niezwykle intensywnie w smaku, jednak towarzyszy im dość wysoka jak na takie piwa goryczka. Nie jest to co prawda poziom 1000 ibu z mikkellera, jednak w połowie piwa mnie osobiście zaczyna już męczyć. Być może nie jest to do końca goryczka odchmielowa, co po prostu fakt że piwo jest bardzo młode i unoszą się w nim prawdopodobnie jeszcze jakieś pozostałości alfakwasów. Może być to spowodowane także użyciem chmieli z dużą dawką kohumulonów - Vic Secret oraz Enigma. Myślę że trzeba było dać mu odstać kilka dni, co również wpłynęłoby pozytywnie.

8/10



W hazy disco Zagrzeb warzonym wraz chorwackim z Zmajska Pivovara, użyto natomiast dwóch eksperymentalnych odmian chmielu które jeszcze nie mają swojej nazwy. Co interesujące jednak, powinny one dawać aromaty między innymi kokosa i wanilii. Czy jest możliwe uzyskanie takiego efektu bez fizycznego dodatku owych składników? Po przelaniu piwa i przyłożeniu nosa do szklanki stwierdzam że chyba efekt jest osiągnięty. Piwo pachnie nieprawdopodobnie intensywnie! Zapach jest przepiękny, a składa się przede wszystkim z aromatu kojarzącego się z pomarańczami, mandarynkami, grejpfrutem i marakują. Nieco z tyłu faktycznie obecne są zapowiadany aromaty kokosa oraz wanilii, i nie wydaje mi się że jest to typowa autosugestia. Zresztą nawet jeśli jest, to nie mam z tym żadnego problemu. Bardzo cieszy mnie fakt że zapowiadany aromat ma przełożenie także w smaku piwa. Po poprzedniej puszce bałem się bardzo, że świeżość pociągnie ze sobą także i tutaj nieco nieprzyjemne drapanie chmielu w gardle. Idealnie może co prawda nie jest, bo także tutaj jest obecny, jednak nie w takim stopniu. Także i ta wersja jest niezwykle gładka i puszysta, świetnie się pije, pozostawia bardzo przyjemny aftertaste który składa się z pomarańczowych owoców i fajnej goryczki w stylu grejpfrutowym. Piwo mimo tego że jest dosyć słodkie to bardzo dobrze zbalansowane. Internety jednak nie są tak bardzo zachwycone tą wersją, zarzucając intensywne pieczenie od granulatu - u mnie wspomniany efekt nie wystąpił.

Nie wiem czy w mojej opinii to nie najlepsza puszka z portfolio Pinty, a na pewno jedno z najlepszych india pale ale w Polsce ostatnimi czasy. Szapo ba!

9/10


Session IPA Grand Prix miałaby właśnie w poprzedni weekend premierę w czasie Warszawskiego Festiwalu Piwa. Jest to piwko uwarzone na podstawie zwycięskiej receptury Pawła Twardaka, który zwyciężył w poprzedniej edycji Warszawskiego Konkursu Piw Domowych. Nie ma WFP, ale też nie ma problemu bo butelki są w zasięgu zdezynfekowanej ręki.
Po przelaniu tworzy się skromna pianka, szybko opadająca. Piwo jak widać jest praktycznie całkowicie przejrzyste.
Aromat to charakterystyczne uderzenie białych owoców (winogrona) pochodzący od chmielu Nelson Sauvin. Nie jest on szczególnie intensywny, a z czasem mocno słabnie i ustępuje mocno podbudowie słodowej. Gdybym dostał je w temperaturze pokojowej, powiedziałbym że jest to niemiecki pilsik dochmielony lekko na aromat po amerykańsku.
Smak pozostawia nieco więcej do życzenia. Chyba największym problemem jest to że... mało tu się dzieje. Piwo jest wodniste, lekko odchmielowo owocowe, na finiszu natomiast pojawia się ziemisto łodygowa goryczka, która co prawda jest niewielka, ale dalej pozstawia po sobie taki paprotkowy posmak. Dziwne jest to piwo, zastanawiam się czy możliwe są różnice na butelkach bo czytając niektóre opinie, mam wrażenie że mają do czynienia z zupełnie innym piwem.


6/10




Sytuacja epidemiologiczna zmusiła nas wszystkich do uspokojenia się, także wszystkie knajpy również musiały się uspokoić i zamknąć. Browar Pinta od kilku lat prowadzi akcje pod tytułem pinta miesiąca gdzie co miesiąc wypuszcza limitowane piwo które sprzedawane jest w zaprzyjaźnionych lokalach tylko z beczki. Jeśli jakieś piwo okazało się być hitem było powtarzane również i rozlewane do butelek. Obecna pinta miesiąca musiała jednak być rozlana 100% do butelek. Browar mógł ją ptak po prostu sprzedać i tyle.

Ale nie tym razem.
Browar pinta całą kwotę ze sprzedaży piwa Golden April przeznaczy jako wsparcie dla lokali które przez cały dotychczasowy czas polewały serię pinta miesiąca. Fajnie co? I pewnie jeszcze piwo powinno wszystkim smakować?
Problem z piwem Golden April jednak jest taki, że samo piwo faktycznie jest doskonałe. Jest to american pils, i nawet nie mamy z czym handlować że tak nie jest. Wygląda jak rasowy pilznerek: klarowne, czyste z bielutką, zbitą pianą. Pachnie również pięknie, nowofalowo, cytrusy pochodzące z amerykańskiego chmielu doskonale łączą się z rześkością, czystym zbożowym aromatem oraz delikatnymi estrami. Smaku można by się rozpisywać jednak że najlepszą wizytówką powinno być to, że w moim przypadku zniknęło w kilka minut. Nie dlatego że chciało mi się pić, A dlatego, że po prostu jest zajebiste. Biorąc łyk do buzi wiemy że pilzner także może być stylem ciekawym, szczególnie kiedy jest tak rześki, świeży owocowy i 'crispy'. Nie wyobrażam sobie żeby to piwo nie weszło do stałej oferty, bo chlalność tego piwa jest wprost proporcjonalna do długości listy składników. Fenomenalne piwo.

9.5/10


Zaskoczenia w wyglądzie nie będzie, bo piwo jest tak jak pozostali przedstawiciele serii Hazy Disco bardzo mętne, żółciutkie oraz lekko nasycone. W armacie (jak zwykle) potężna chmielowość, granulat dosypany aż po samo wieczko puszki, jest nieco ostry i gryzący więc trzeba dać mu chwilę. Z lekkim ogrzaniem zaczynają się pojawiać owocowe akcenty, w których przewodzi cebulka, leciutka nafta, a w późniejszym etapie białe owoce (liczi), grejpfrut oraz według mnie odznacza się charakterystyczny posmak albedo z pomarańczy. Gdzieś w tle przebija się coś w stylu ananasa.
Sam dodatek słodu żytniego według mnie mocno podkreślił cielistość piwa, nie mówię oczywiście że piwo jest gęste jak kisiel natomiast żyto pokręciło także nieco finalny odbiór. bardzo duże nachmielenie zazwyczaj wprowadzę lekkie pieczenie od chmielu, a sam żytny który w sobie jest nieco przyprawowy i pikantny delikatnie potęguje ten efekt. Być może jest to także kwestia pierwszych kilku łyków, bo w połowie piwa już praktycznie tego nie czuję. Jest owocowo chmielowo, smaku przebija się najbardziej ananas, wspomniane wcześniej albedo pomarańczowe również jest obecne natomiast nie w jakimś dużym stężeniu. Piwo robi się gładkie słodkawe natomiast nie typowo słodkie. Fajne, pijalne tak w sam raz. Solidne piwsko

8/10


Hazy Disco wersja Bukareszt, to już prawdziwa ciekawostka. Co je odróżnia od pozostałych, to przede wszystkim zasyp, który składa się 100% z owsa, w postaci zarówno słodu owsianego jak i płatków owsianych. Co to powoduje? Oczekiwać można przede wszystkim potężnej gładkości piwa oraz słabej piany, ponieważ owies zawiera mniej białek niż inne zboża przez co mocno osłabia piankę.
Aromat intensywnie granulatowy, ucieka w nektarynki, brzoskwinie, po czasie pojawiają się tropikalne owoce typu papaja czy ananas. Jest także coś co kojarzy mi się z subtelnym kokosem.
Oczywiście okazuje się także, że zasyp owsiany jest mega odczuwalny w samej fakturze piwa. Jest ono bardzo gładkie, pełne, jednak nie powiedziałbym że męczące. Owa gładkość jednak nieco średnio współgra z intensywnym nachmieleniem, ponieważ mam wrażenie ogólnego braku balansu. Od strony słodowej jest bardzo słodko, skontrowane sporą trawiastą goryczką. Pewnie to też kwestia przyzwyczajenia gardła, bo po chwili goryczka chmielowa nie zalega już aż tak, a piwo zdecydowanie przesuwa się w stronę słodyczy, z chmielowością tylko mocniej zaakcentowaną na finiszu. Wychodzi także odczucie ananaska, brzoskwini oraz ponownie papai. Alkohol niewyczuwalny. Niestety, na dłuższą metę piwo nie jest szczególnie mocno pijalne - prawdopodobnie przez owies. Robi się zbyt gęsto. Jednak w zupełności nie można powiedzieć, że jest to słaba ipka.


7/10




Szybko przechodzimy do kolejnej pozycji z serii Pinta Miesiąca - Maj. Podwójnie chmielona na zimno ipa. W dodatku chmielone jedynie Citrą, co w sumie jest na obecne czasy dosyć niecodzienne aby spotykać się z single hopem. No ale kiedy jest to Citra, czyli zdaniem wielu król chmieli aromatycznych do ipek to można spodziewać się zadowalającego efektu.

Po aromacie można powiedzieć wiele, bo jest bardzo przyjemny, uciekający w owoce tropikalne takie jak dojrzałem mango, ananas, a z tylu wychodzi lekki szczypiorek. Wielu by się doczepiło ale nie ja - mnie to nie przeszkadza zupełnie.
W smaku soczyste, pełne i treściwe. Nie jest ta soczystość przesadzona, jest w sam raz. Początkowo miałem wrażenie że jest mocno słodkie i bez balansu, jednak w miarę spijania balans przechyla się niewiele w stronę wytrawności. Owocowość w smaku również zaznaczona, tutaj bardziej pomelo i ponownie mango, a zakończone jest przyjemną, choć minimalnie trawiastą goryczką. Bardzo pijalne, po 10 minutach szklanka była pusta.


8/10




Na sam koniec zostawiłem najświeższy okaz od Pinty, a mianowicie Pinta Deli Store #1. Zdecydowanie biedy nie reprezentuje, bo w składzie poza klasyką (woda, słód [w tym płatki], chmiel, drożdże) znalazły się pulpy z: marakui, bananów, mango i ananasa, laktoza oraz wanilia. Całość łączy się w zgrabną całość, którą można wpisać w najnowszy rynkowy trend czyli styl 'pastry sour'. Powinno być to piwo kwaśne, jednak napakowane wieloma dodatkami kojarzącymi się z słodkimi piwami, w tym również obowiązkowo laktoza. Jak wyszło?

Wygląd jak sok typu Kubuś. Piana drobna, brzydka, szybko znikająca. Nieprawdopodobną gęstość można zauważyć już po samym nalewaniu.
Aromat jest przedziwny. Nie pachnie jak piwo, a coś na zasadzie mixu różnych soków owocowych. Według mnie dominuje banan, na drugim planie marakuja, przewija się też dodana wanilia. Aromat totalnie niekojarzący się z piwem.
Podobnie jak smak. Nieprawdopodobna wręcz gęstość od razu kojarzy się z przecierowymi sokami, zresztą owoce są w tym piwie totalnym dominantem. Ja zdaję sobie sprawę że taki efekt był oczekiwany, jednak wydaje mi się że jest wszystkiego trochę za dużo. Przytłacza brak balansu, bo jest bardzo słodkie, a dość mało kwaśne. Przez to staje się na dłuższą metę męczące do picia. Mnie osobiście irytuje także nieprzyjemna goryczka, którą znam z dwóch swoich piw z ananasem - i podejrzewam że także tutaj jego dodatek spowodował taki efekt. Co jednak warte zaznaczenia, jest to wspaniała pozycja aby pokazać komuś w ramach ciekawostki. Łamie wyobrażoenia i co by nie mówić -  takie piwa nie zdarzają się często!


6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz