niedziela, 21 czerwca 2015

Brewdog & Stone Brewong: Bashash 2009 Reserve


Rok 2009. Kiedy ja sobie siedzę na lekcji języka polskiego w drugiej klasie liceum i wkurzam się na interpretację Lalki, w tym czasie gdzieś na wschodzie Brewdog w towarzystwie Stone Brewing tworzy jedno z najlepszych piw, jakie przyjdzie mi wypić za 6 lat. Ale młody ja jeszcze nie mam prawa o tym wiedzieć. Nawet lepiej że o tym nie wiem.


Specjalnie we wstępie władowałem porównanie z liceum. Pokazuje to, jak długi okres czasu minął, od momentu powstania tego trunku do spróbowania go przeze mnie. Również okoliczności w jakie sprawiły, iż przyszło mi je spróbować są dosyć ciekawe.

Praga, jeden z wielu sklepików. Znajomy przechadzając się pomiędzy nimi zauważył ładnie wyglądającą buteleczkę z korkiem, na której znajdowało się logo Brewdoga, oraz charakterystyczny znak browaru Stone, czyli diabeł. Po szybkim riserczu, okazało się że jest to prawdopodobnie jeden ze świętych graali piwowarstwa. American Strong Ale, wersja reserved: leżakowana w beczkach po bourbonie, z dodatkiem malinojeżyn. Możliwość spróbowania go jest prawdopodobnie dla mnie jednym z większych wydarzeń, od czasu prowadzenia bloga. A na pewno jednym z bardziej niedostępnych piw na świecie.


Warto zaznaczyć, iż liczba tych piw była niezwykle ograniczona: mnie przypadł egzemplarz numer 140, z całkowitej liczby butelek 760. Po kilku prostych obliczeniach wynika, iż w sumie (plus/minus) było trochę ponad 280 litrów. Czyli jedna beczka. Fakt że powstało ono w 2009 roku, w tak limitowanej ilości wyciąga na moich plecach jeszcze większe ciarki.


Bashash 2009
American Strong Ale (leżakowane w beczce po bourbonie, oraz z dodatkiem malinojeżyn)
alk. 8,7% obj.

Mocno ciemno brunatne, dosyć klarowne, ale prawie w ogóle się nie pieni. Jest to zrozumiałe: piwo 6 lat leży w butelce, a i spory woltaż potęguje zanikanie piany.

Aromat jest doskonały.  Pierwsze co zwraca uwagę to mnóstwo jeżyn, malin, jagód oraz śliwek w czekoladzie. Obecny jest alkohol, jednak niezwykle szlachetny, pochodzący od beczki bourbon w której piwo było leżakowane. Jest obecna również delikatna dębina, oraz wanilia. Może trochę przypomina bardzo dobrze wyleżakowanego dubbla, z powodu nieznacznej karmelowej nutki.  Piwo jest niesamowicie ułożone pod każdym względem, można wąchać bez końca.

O ile pachniał genialnie, to smak jest... nie do opisania.
Nie skłamię, ani nie przesadzę, jeśli powiem że po pierwszym łyku autentycznie przeszły mnie ciarki.
Pierwsze co zwraca uwagę to rewelacyjnie wyciągnięte beczkowe posmaki. Prym wiedzie zdecydowanie przypiekana dębina, której towarzyszą lekko waniliowe posmaki. Naturalnie wyczuwalne są aromaty pochodzące od trunku, jaki wcześniej w beczce leżakował, czyli whisky. Jednak są one bardzo subtelne, co mi niezwykle odpowiada. Piwo ma również lekką słodycz, której według mnie najbliżej do kandyzowanych daktyli lub rodzynek. Trunek zdecydowanie utrzymany jest w belgijskich klimatach: po pierwotnym sporym nachmieleniu nie ma już nic. Nie jest ono również zbyt treściwe ani gęste, utrzymane bardziej w stylistyce destylatu niżby piwa. Jednak jak dla mnie to i lepiej, gdyż degustuje je się niezwykle dobrze. Tym bardziej, że piwo jest praktycznie bez gazu: 6 lat zrobiło swoje. Alkohol jest bardzo dobrze ukryty, jednak jego szlachetna postać jest niezwykle lekka, ale dobrze zaznaczona. Geniusz.


Jestem oczarowany. Zdecydowanie było to jedno z piw, które zapamiętam do końca życia. Totalnie niszczy system. Aż szkoda, że prawdopodobnie już nigdy nie uda wam się go spróbować.

10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz