Jest końcówka roku, nadszedł nawet ten moment że za oknami pojawiać zaczął się śnieg, a termometr wskazuje nierzadko temperatury spadające poniżej zera. Jak wyobrażacie sobie idealne piwo na ten moment? Wiele browarów już w wakacje pomyślało o tym momencie, warząc tęgie i mocne piwa, które od środka rozgrzeją nas w ten chłodny i jesienno-zimowy wieczór. Wiele browarów tak, ale nie browar Raduga. Oni przyszykowali pszenicę z dodatkiem mango. Nie wydaje się to chore?
Chore, podobnie jak myślenie, że w zimie pije się tylko mocarne potwory, a latem wyłącznie leciutkie i sesyjne piwka. Serio, ja nie mam tego problemu, żeby kategoryzować piwa względem sezonu. Owszem, w środku upalnego dnia chętniej sięgnę po grodziskie czy jakiegoś sour ale (byle tylko nie mojego domowego!), niż po risa. Ale jednakowo powiem, że pora roku nie ma znaczenia na to że coś mi bardziej lub mniej zasmakuje. Jak to mówią, dobre piwo obroni się w każdej temperaturze.
No ale mniejsza, wracając do ostatniego lata. Raduga kontynuuje obecność w czołówce moich ulubionych browarów jeśli chodzi o etykiety. No kurde, kocham ich za to i jednocześnie nienawidzę. Nawet jako osoba kochająca i wielbiąca ujemne temperatury. Patrzę na etykietę i mnie skręca, automatycznie widzę siebie w tej cudownej scenerii z etykietki. Tych błogich, beztroskich dni słodkiego nieróbstwa, siedzenia na plaży, kąpania się w morzu i nic nie robienia.
I bądź tu człowieku zdrowy. Bańka z marzeń pęka, wracamy do teraźniejszości, 21 grudnia 2016, -4°C za oknem i zimnego Last Summer.
Warto zaznaczyć że jest to drugie podejście Radugi do piwa z dodatkiem mango. Pierwsze... nie było zbyt udane. Nie że niedobre czy coś (bo sam nie zdążyłem spróbować), co po prostu mango jako owoc lubi płatać psikusy i dofermentować w butelce. I w taki sposób browar został zmuszony aby całą partię piwa wycofać z obawy przed granatami. W tym przypadku piwo zostało spasteryzowane, więc żadne takie anomalie nie powinny mieć miejsca. Z tym że mam małe obawy czy pasteryzacja nie wpłynie na odbiór owoców. Zobaczmy!
Last Summer
Mango Wheat
12°Blg, alk. 4.6%
10 IBU
Jeśli mamy tutaj fanów mętnych soków, to będą oni w całości ukontentowani. Piwo wygląda jak świeżo wyciśnięty soczek. Mętne, słonecznie żółte, widać że gęste i lekko nasycone. Tworzy się skromna biała piana, lecz szybciutko ulatuje. Po czasie znika totalnie. Na dobrą sprawę można by pić w pracy, nikt by nie zauważył co jest w szklance.
Aromat. Bardzo dobrze to pachnie. Co prawda aromat jest mało lotny, a piwo dosyć mocno zimne, lecz nikt nie będzie miał wątpliwości że mamy do czynienia z sokiem z mango. Eeee wróć, z piwem z mango. Widać że na owocach nie oszczędzali, bo czuć jakby świeże mango pokroić w kostkę i zblendowane już zmieszać z piwem. Owocowe na maksa.
Niestety po ogrzaniu pachnie to dalej jak sok, ale marchewkowy. Potwierdziły się moje przypuszczenia co do pasteryzacji, co do tego że coś może być nie tak. No i wylazła karotka.
W smaku już jednak marchewy nie ma, i wraca to co miało być dominujące, czyli żółty owocek zaczynający się na literkę M. Jest go mnóstwo, piwo smakuje jak świeży sok, gęsty, treściwy, pełny, z mocną owocową słodkością oraz kwaskowym finiszem. Słodkość jest niezwykle przyjemna, mango łączące się z pszenicą daje efekt kremowości, i totalnie nie zamula. Minimalne wysycenie powoduje iż piany po chwili prawie nie ma ale: who cares? Last Summer jest po prostu świetne. Tak przesiąknięte tropikami, że rysunek na etykiecie to tak naprawdę namiastka tego co mamy w środku. Mnie osobiście takie podejście do fruit ale szalenie odpowiada. Przecież takie coś można pić litrami, nie tylko latem! Można zapomnieć że ma w ogóle jakiekolwiek procenty w sobie. W sumie śmiało, nie widzę przeciwwskazań.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz