Będąc w Krakowie, stwierdzilem że przejdę się przy okazji do Tap House. Szczególnie, że zostało im jeszcze kilka beczek piw z Beer Geek Madness. Na samej imprezie nie mogłem się pojawić, i najbardziej mi było szkoda że nie spróbuje wynalazków uwarzonych specjalnie na tą imprezę. Pojawiło się na szczęście światełko w tunelu (czytaj: piwo w tap house) i nie ukrywam ze musiałem je wykorzystać.
Ponieważ było dość wcześnie, a ja też nie chciałem za bardzo 'się zrobić' o takiej godzinie, zdecydowałem się spróbować czterech, w mojej opinii najciekawszych potworów.
Na początek (ukłon w stronę zwycięzcy) poszedł "Dragon Fire" w towarzystwie "O żesz ku..."
Orzeszek faktycznie miażdżył system zapachem, gdzie dominowały orzechy laskowe, których notabene w składzie nie było. W smaku było niezwykle gęste i orzechowo słodkie. Lekka goryczka, szybko znikała pozostawiając w ustach posmak jak po wypiciu syropu lub miodu. Bardzo fajne, ale na mnie wielkiego szału nie zrobiło.
Z kolei w Dragon Fire w zapachu dominują słodkie owoce takie jak mango i marakuja, melanoidyny, wyraźny także jest pieprz, ale bardzo delikatnie. W smaku za to jest potężne. Bardzo pełne, bardzo słodkie i owocowe. Zapowiedziane 120 IBU jest faktycznie wyczuwalne, goryczka kopie po przełyku niemiłosiernie, i a dopiero przy finiszu czujemy pieprz. Łaskocze w gardło, ale nie przesadnie. Udane piwo, smakowało, chciałbym móc się kiedyś nad nim skupić na spokojnie w domu.
Druga tura, dwa całkowicie różne światy.
Wjechała Pinta z "Son of a birch", oraz Podgórz z "Czekoladową doliną", która dostała tęgie baty. Spodziewając się, co otrzymam po tym drugim zacząłem od Pinty. Dla nie wtajemniczonych, piwo zrobione z użyciem oskoły, czyli soku z brzozy. Władowali go sporo, bo aż 800 litrów, co stanowi połowę całkowitej objętości piwa. Pachnie bardzo ładnie, bardzo świeżo. Dominują aromaty trawiaste, słodycz i delikatnie czuję cytrusy. Mam wrażenie jednak, że smakuje dość płytko. Jest rześkie, gęste, bardzo śliskie i szybko prześlizguje się przez przełyk, ale jest trochę za mdłe.
O czekoladowej dolinie się naczytałem, że jest ostre tak bardzo, że pali dwa razy. Czytając o tym, ciężko zrozumieć, tego trzeba spróbować. O ile niewinny aromat czekoladowych płatków śniadaniowych niczego nie zwiastował, i pierwszy łyk także, to dopiero finisz wypalał gardło. Przez ułamek sekundy wydaje się słodkie, lekkie i czekoladowe, ale to dopiero aftertaste robi robotę. Cholernie pikantne, całkowicie nieułożone, ciężkie do wypicia. To jest prawdziwe madness! Zostawiłem trochę syna brzozy żeby popić. Jedyne piwo jakie do tej pory piłem, które trzeba przepijać.
Jednak wiecie co? Założeniem BGM było zrobienie piwa maksymalnie ześwirowanego i hardkorowego. Pod tym względem Łukasz Jajecznica pozamiatał, a raczej powypalał.
Jednak wiecie co? Założeniem BGM było zrobienie piwa maksymalnie ześwirowanego i hardkorowego. Pod tym względem Łukasz Jajecznica pozamiatał, a raczej powypalał.
Nie spróbowałem niestety Knyfa i Zebry. Tzn zebry spróbowałem próbkę. Dominująca w zapachu, świeżo wyciśnięta szmata z podłogi skutecznie odciągnęła mnie od wzięcia całego pokala. Cóż, nie zawsze się udaje ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz