środa, 15 czerwca 2016

Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa 2016



Drugi raz w życiu miałem możliwość pojawić się na najstarszym polskim festiwalu. Warto zaznaczyć, że ta sama impreza dwa lata temu, była pierwszą, na która nikomu nieznany bloger Grzegorz postanowił się wybrać (teraz poza mamą i tatą zna mnie jeszcze kilka osób!). Impreza zatem jest dosyć wyjątkowa i przywołująca wspomnienia. No ale do rzeczy.


W tym roku festiwal przebił wszystkie poprzednie, i chyba pozostałe polskie festiwale piwa. Ale nie poziomem, a ogromem browarów i stanowisk. Musiałem aż się upewnić, czy ta liczba jest prawdziwa. W 2016 roku wystawiło się (uwaga): 64 stoiska z piwem. Warte zaznaczenia jest, iż nie każe stoisko, lało piwa jednego browaru, bo zdarzały się po 2 lub więcej na każdym stanowisku. Potęga! Jest to jednak jednocześnie plus i minus. Fakt, każdy, dosłownie każdy mógł znaleźć coś dla siebie, i nie było osoby która miałaby problem w wyborze. Zarówno najwięksi zapaleńcy piw leżakowanych w beczkach, kwasów lub mocno nachmielonych piw, jak i osoby lubujące się w klasycznych pilsach, lagerach, czy słodzonych, owocowych piwach. Obecne było także stanowisko, gdzie można było nabyć piwa wyłącznie bezalkoholowe. Jednak miałem wrażenie że niektóre browary wystawiały się niepotrzebnie. Impreza nie jest skierowana już do konkretnej grupy odbiorców, a do wszystkich pasjonatów złocistego trunku. Tak, specjalnie użyłem teko okropnego stwierdzenia, bo ludzie którzy korzystają z takich zwrotów na tym festiwalu dominowali, sącząc piwerko z plastikowych jednorazowych kubków. Czy to dalej festiwal DOBREGO piwa?


Z tym że ogrom piwa musiał przynieść także mocne rozlokowanie stanowisk po całym festiwalu. Przejście z jednego końca na drugi, szybkim krokiem zajmowało lekko 5 minut. A biorąc pod uwagę ruch w sobotę to do normalnego przejścia pasowałoby doliczyć przepychanie się między ludźmi stojącymi w kolejkach po piwo i jedzenie.


O właśnie, jedzenie. Tutaj się zatrzymamy. O ile organizuje się festiwal dobrego piwa, to warto też zadbać o inne 'dobre' rzeczy, czyli właśnie jedzenie. Formuła festiwalu się nie zmienia, i w kwestii jedzenia zatrzymała się kilka lat wstecz. Mnie się wydaje że dobre piwo powinno iść w parze z dobrym jedzeniem, jednak skoro oprócz bardzo dobrych browarów rzemieślniczych wystawiały się te większe i gorsze jakościowo, to tak samo musi być z jedzeniem. No bo nie rozumiem kilku prawie identycznych miejscówek serwujących półmetrowe pajdy chleba ze smalcem, bigosu, kiełbasek, grillowanego mięsa, i na koniec fatality: wędzarni ryb 'Seba' (naprawdę tak się nazywała!). O ile nie będę wypowiadał się o smaku wędzonych ryb, bo nie miałem okazji próbować, co strasznie się zdenerwowałem kiedy musiałem przejść przez chmurę dymu wylatującego z wędzarni. Cały dzień ten zapach się za mną ciągnął.
Z drugiej strony jeśli robi się festiwal dla różnych ludzi to jedzenie powinno być zróżnicowane. A w sumie jakby nie patrzeć - było zróżnicowane.

Na szczęście obecnych było kilka foodtrucków z jedzeniem bardziej przystępnym, jak dosyć oklepane dla wszystkich burgery, tudzież meksykańskie burrito, czy frytki które akurat okazały się bardzo smaczne. No i szczerze zaskoczyłem się tym iż wystawia się także KFC z przenośnym stanowiskiem. Tym razem jednak się nie skusiłem na kurczaki z kentaki, pomimo że bardzo lubię.

Kolejną rzeczą bez sensu okazały się dla mnie przypadkowe stoiska przypadkowych osób. Bo przepraszam, ale nie rozumiem co na festiwalu piwa robi pan sprzedający miód lub pani ze stoiskiem z futrzanymi czapkami. Jeszcze w czerwcu? Totalnie nie jestem w stanie pojąć idei. Chyba że jest to promocja dla lokalnych małych rzemieślników.


Trochę żałowałem że nie były otwarte trybuny stadionu dla gości festiwalowych. Wiemy że rozładowałoby to dosyć mocno duży ruch, szczególnie w sobotę. Jednak na płycie odbywały się próby do jakiegoś koncertu i trybuny były zamknięte. Na szczęście przy stanowiskach browarów ustawionych zostało całkiem dużo stolików, więc można było coś znaleźć. Poza tym mniej wymagający mogli sobie zejść na dół na trawkę i się tam pobyczyć. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Co z pozytywów? Na pewno szkło festiwalowe. Craft master bowl to taki snifer, tylko na wyższej nóżce i nieco wydłużony. Jednak odnoszę wrażenie iż jest to szkło niezwykle uniwersalne. Picie z niego zarówno gose, grodziskiego czy imperialnego stouta smakowało tak samo dobrze. Chyba będę miał trzecie ulubione szkło, zaraz po snifterze z Cieszyna i oczywiście teku.


Miałem okazję także uczestniczyć w warsztatach piwowarskich. O co chodziło? We wcześniej udostepnionym formularzu zapisać mógł się dosłownie każdy. Przyniesienie kilku litrów domowego piwa było wejściówką na tę strefę. Tam już każdy się mógł ze swoim małym domowym browarem rozłożyć. Organizatorzy dzięki sponsorom sprezentowali każdemu zapisanemu w formularzu koszulkę z owych warsztatów i opaskę która uprawniała do wejścia na tę strefę, a dodatkowo okazała się także pendrivem! Dopiero po chwili to zauważyłem.


Warsztaty odbywały się w dosyć prosty i czytelny sposób: chodziłeś po ludziach próbując ich piw, a oni przychodzili próbować Twojego. Działało to w dosyć prosty i przejrzysty sposób, i od razu widać było kto z jakim nastawieniem przyszedł. Bo część osób przygotowała dużą różnorodność piw, a niektórzy przynieśli kilka butelek pilsa, a raptem godzinę później chodzili napruci i ładowali piwo dalej. Słyszałem opinie iż ciężko będzie przebrnąć przez to spotkanie trzeźwo, jednak nie było to dla mnie jakimś problemem. Fakt, nie próbowałem jakoś szalenie dużo piwa od innych, ale jak już próbowałem to konkretne rzeczy. Urzekł mnie berliner weisse z limonką, który pachniał jak żółte cukierki nimm 2. Próbowałem także przepysznego barley wine 28°Blg, jednak nie powiem od kogo bo ten ktoś nie miał ani nazwy browaru domowego, ani nazwy piwa.


Rozlokowałem się zaraz przy wejściu, obok Krzyśka z domowego browaru Aurora, którego piwo o smaku pizzy zrobiło istną furorę. Przepyszny okazał się natomiast półtoraroczny barley wine. Miałem okazje pić to piwo kiedy otrzymałem paczkę od niego, jednak wtedy coś poszło nie tak z transportem, no i smakowało bardzo przeciętnie. Począwszy od tego że mętne jak cholera, to w aromacie utlenienie i przegazowanie. Faktycznie okazało się iż tamta butelka była felerna, bo piwo pite na miejscu wręcz zamiatało. Genialny aromat daktyli, likieru, świetne chmielowe utlenienie i niesamowita gęstość. Pychotka!


Spróbowałem także domowego piwa Tomka Kopyry. Bittera. A kiedy wydawać by się mogło że nudniej być nie może, to bitter okazał się być uwarzony z brewkitu. Jaki w tym cel? Sam zaznaczył że zrobił to po to, żeby pokazać że można szybko zrobić smaczne i lekkie piwo. No ale cóż, efekt był chyba średni. Od uwarzenia do spróbowania minęło 10 dni. Czyli niewiele. Piwo pachniało jak skórka od świeżo obranego czerwonego jabłka. Może można zrobić piwo szybko, ale nie w 10 dni.


A co z moimi piwami? Widziałem duże zainteresowanie szczególnie etykietami i w sumie się nie dziwię bo wcale nie tak dużo piw je posiadało. Najlepiej 'sprzedał się' imperialny stout z marcepanem, miętą i zestem z pomarańczy (którego uwarzyłem razem z Franklinem, jednym z dwóch dzikich drożdży), ludzi mocno interesowało Szarlotkove (graff z cynamonem), a pozostałe piwa już średnio. Smutno mi było iż prawie nikogo nie interesował wędzony stout, z którego jestem bardzo zadowolony i uważam go za jedno z moich lepszych piw. Za rok się lepiej przygotuję. No właśnie, za rok się raczej ponownie wybiorę ;)


Spotkanie odbywało się w formule zamkniętej do godziny 16:30, później ludzie z zewnątrz za skromną opłatą 10zł mogli wejść i próbować domowych piw. I wtedy także zaczęło się picie na potęgę, co akurat nie dziwiło skoro piwa były lane za friko. Zatem co lepsze piwa warto było rozlać wcześniej, aby nie 'marnować' ich na tych ludzi. Bo rozumiem szerzenie piwowarstwa domowego, ale tych ludzi nie interesowało co to za piwo, po prostu chcieli się go napić. Część osób nawet nie pytała nic, podchodzili, brali i 'elo'. Nawet dziękuję na odchodne nie usłyszałem. Niemiło.


Klasycznie, pojawiła się także strefa dla dzieciorów. Czyli skakalnie, zjeżdżalnie, karuzele itepe. Nie miałem okazji przetestować więc się nie wypowiadam.



Jestem osobą, która stara się cieszyć z rzeczy małych, jednakże nie mogę ślepo patrzeć na wszystko. Idea festiwalu jako festynu wydaje mi się powoli wyczerpywać, bo tak naprawdę luźny piątek był dniem kiedy można było fajnie spożytkować go na rozmowę z piwowarami i spokojne, degustowanie. Sobota to już sobota, każdy mógł się nastawić jak to będzie wyglądało. Organizatorzy teraz muszą się zastanowić w którą stronę iść: czy w kraft, czy w festyn. Za rok się wybieram na warsztaty piwowarów - czy na festiwalu podobnie spędzę dużo czasu? Zobaczymy.

Moje wrażenia z tego co piłem i czy smakowało opiszę w osobnym wpisie, który postaram zamieścić się pojutrze.






  
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz