Piwa leżakowane w beczkach stały się coraz bardziej popularne i dostępne. Coraz więcej takich piw można dostać na rynku, i nie robią już aż takiego wrażenia jak na samym początku. Jednak za tym idzie fakt, że aby piwo leżakowane w beczce zapadło w pamięci, musi być wybitne.
Beczka w której owy trunek się znajdował pochodzi z wyspy Arran, toteż nie będzie to whisky torfowa, jak pierwotnie przez chwilę myślałem.
Orkney Porter
Imperial Porter (Arran Bere BA)
alk. 10,5% obj.
Porter. Bardzo ciemny, zdecydowanie brązowy niż czarny. Drobna piana, niebyt mocno zbita, szybko opada ale skromna obrączka utrzymuje się do końca.
No no, aromat jest pierwszorzędny. Nie ukrywam, spodziewałem się solidniejszego walnięcia aromatami beczki, te natomiast okazały się nie tyle subtelne, co zrównoważone i bardzo ładnie wkomponowane w całość. Whisky jest dosyć delikatne, i mocniej wyczuwam dębinę niż sam destylat. Poza tym bazą jest porter, toteż nie ma znanych z risów pralinek czy czekolady. Przewija się za to śliczny aromat śliweczki, przypiekanego karmelu oraz minimalnej paloności. Fajne to.
Motyw śliweczki w czekoladzie dalej się przewija. I w sumie dla mnie już tyle wystarczy aby określić czy porter nadaje się czy nie. Ten się nadaje. Nic tutaj nie jest nachalne, a wszystko jest tutaj ułożone. Tak jak na przykład alkohol, rzędu 10%. Nie czuć go w smaku nic a nic, żadnej piekącej od niego goryczki, żadnego srogiego skrobania w gardle. To znaczy pojawia się posmak szorstkości, jednak zawdzięczać go można wyłącznie wpływowi beczki. Takie mokre drewno. Całości towarzyszy kamelowy aftertaste, który w połączeniu ze skromną palonością unosi moje oba kciuki do góry. Kawał dobrego piwska.
9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz