Festiwal Birofilia odbywa się nieprzerwanie w Żywcu od 8 lat, i jest jednym z największych festiwali piwnych w Europie. Krążą o nim legendy, jak to wspaniale tam nie jest, jak to wiele tam można zobaczyć, i jaka to organizacja nie jest wspaniała. Żeby to sprawdzić, trzeba się najpierw wybrać. Więc się wybrałem.
Okazało się że nie mam jak dojechać. To znaczy mam jak, ale wizja bycia kierowcą na festiwalu piwa, średnio mi się uśmiechała. Jednak co zrobić, kiedy nie było innej opcji? Oczywistym był fakt, że chciałem tam być, więc musiałem się na to rozwiązanie zdecydować. Wysprzątałem zatem bolid, i z samego rana, bladym świtem, o godzinie 11 wyjechałem z domu. Moimi kompanami zostali Natalia i Rafał. Jakoś musieli przeboleć moje wokalne popisy towarzyszące podróży.
Droga była kręta, i męcząca. Szczególnie że w tych wszystkich pipidówach nie da się wyprzedzać, bo zza winkla, wytaczało się znienacka jakieś seicento, czy traktor. Nigdy więcej, następnym razem jadę drogą od Krakowa.
Stricte, na miejsce dotarliśmy około 14, wcześniej podjeżdżając na chwilkę pod jezioro Żywieckie. Nawet nie było wielkiego problemu ze znalezieniem miejsca do zaparkowania, może dlatego że było jeszcze względnie wcześnie.
Pierwsze, co zrobiło na mnie wrażenie, to ogrom tego miejsca. Przejeżdżałem kilkakrotnie przez Tychy, i tamte tankofermentory robiły na mnie niesamowite wrażenie. Jednak tutaj tego było znacznie więcej. Cała masa budynków, hal, muzeum, restauracje, piwiarnie, i sam teren festiwalu. Ogrom, który ciężko w jeden dzień na spokojnie ogarnąć.
Weszliśmy na teren festiwalu żeby się rozejrzeć, bo na początek zaplanowaliśmy zwiedzanie browaru. Pod informacją dostaliśmy bilety, i mieliśmy się z nimi udać na wycieczkę. Wydawało mi się, że tylko my byliśmy takimi tępakami, że nie mogliśmy znaleźć miejsca gdzie owe zwiedzanie się odbywa, jednak było więcej takich osób. Chodziliśmy przez dobre pól godziny po całym terenie browaru, i absolutnie nikt nam nie był w stanie powiedzieć gdzie mamy się udać... Organizacja tak bardzo. Dopiero pan sprzedający żetony powiedział nam, że co pół godziny, w miejscu gdzie aktualnie staliśmy, przychodzi facet w okularach i zabiera grupki na zwiedzanie. Nas czekało około 10 osób, i jak tylko zobaczyliśmy jakiegokolwiek faceta w okularach to podrywaliśmy się "że to na pewno on". Niestety, nikt taki nie zjawił się przez pół godziny, więc zmyliśmy się stamtąd coś zjeść. Zwiedzimy później.
Na szczęście kolejnym razem mieliśmy więcej szczęścia, bo owy pan przyszedł. Jednak przewodnikiem wycieczki był starszy pan, jak się okazało emerytowany pracownik browaru. Widać było że wie o co chodzi, bo wbrew pozorom nie zanudzał, a ciekawie opowiadał o każdym miejscu. Najpierw była hala w której piwa się puszkowało i butelkowało (oczywiście nie mogło zabraknąć komentarzy typu "hehehe, to tutaj dolewają żółci bydlęcej hehehe"), następnie po drugiej stronie ulicy odwiedziliśmy słodownie, kadzie zacierowe i filtracyjne, i na koniec zabytkową palarnię słodu, gdzie można było się napić żywieckiego porteru. Swoją drogą, moja grupa zapewniała mi rozrywkę. W palarni doszło do 'wymiany argumentów', pomiędzy panem lejącym piwo, a jednym z 'naszych'. Zacięcie się kłócili o to, czy koncerny nas oszukują, a piwa które sprzedają wcale nie robi się ze słodu, tylko z "jakichś barwników". Tyle że ten od teorii spiskowych, nie dał sobie nic powiedzieć, i jego znajomi musieli go odciągać, żeby nie doszło do rękoczynów. To by było na tyle, I don't want to live on this planet anymore.
Odnośnie samego festiwalu.
Jak zwykle, ołtarzem dla większości osób był sklepik z piwami świata. Idąc alejką wzdłuż namiotów, pokazał się na horyzoncie, przyprawiając o szybsze bicie serca. Było to miejsce, gdzie odbywały się największe katusze dla duszy, i portfela. Bo weź się człowieku zastanów co chcesz kupić, kiedy widzisz przed sobą 10 metrową ścianę, z praktycznie każdym piwem jakie chcesz. Powiem tak: miałem plan żeby przywieźć kilka droższych trunków, ale tego nie zrobiłem. Ceny niektórych, owszem, były bardzo w porządku, były takie które kosztowały trochę taniej, ale było kilka na które machnąłem ręką. Barley wine z Revelation Cata kupiłem bodajże za 9 żetonów, gdzie w sklepach ceny oscylują w granicy 20zł. Nabyłem także najlepszego doppelbocka na świecie, Celebratora, który był prezentem dla mojego taty na dzień ojca. Bez sensu wieźć coś, co kupię w takiej samej cenie na miejscu prawda?
Inaczej wyobrażałem sobie alejkę piw świata. Nie wiedziałem, że browary nie wystawiają się jako oni sami, a jedynie są tam ich piwa z danego stylu. W każdym namiocie inny styl. Było więc bardzo dużo dobrego piwa, bo z każdego stylu do wyboru po 2 piwa. Tu nie ma na co narzekać, tu trzeba pić!
Inaczej trochę wyglądała sprawa z namiotem Krainy Piwa i Widawy, bo znajdowały się one na samym końcu strefy gastronomicznej. Tak trochę na uboczu, z dala od zgiełku. Tam nie płaciło się żetonami, a normalnymi pieniążkami, i można było zakupić coś z repertuaru Pinty, Pracowni Piwa czy Widawy.
W głównym namiocie odbywały się wszystkie wykłady, wystąpienia i prezentacje, oraz znajdowały się stanowiska dla piwowarów domowych, Browamatora oraz grupy Żywiec, lejącej tam swoje piwa. Nie muszę chyba mówić że Żywiec zrobił wszystko, żeby przyciągnąć uwagę właśnie do siebie, stawiając ogromną ścianę z wizerunkiem ich produktów, wkładając butelki do pięknego, przezroczystego pojemnika z lodem, oraz wielu kranów, z których polewali elegancko ubrani panowie. Efekt był odwrotny, bo zdecydowana większość spędzała czas po drugiej stronie, przy domownikach, gdzie atmosfera była o niebo lepsza, a uśmiechy i ilość osób to potwierdzała.
Będąc już na miejscu, dopiero pożałowałem że jestem kierowcą. Abstrachując, tak mi się podobało, i nie mogę nie być niezadowolony. Nawet kiedy w drodze powrotnej w ciemności i pełnym deszczu zepsuły się wycieraczki, nie narzekałem. No dobra, może trochę. Wrócę na pewno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz