piątek, 19 maja 2017

Chłodne fińskie niziny naznaczone kraftem


Jak ostatnimi czasy nieco odstawiłem blogowanie, tak teraz wybitnie bardzo pragnę do niego wrócić. Nie robię sobie dużych nadziei, chciałbym aby wjeżdżał tutaj nowy wpis przynajmniej raz w tygodniu. Tak, zdaje sobie z tego sprawę, że to malutko, ale lepszy wróbel w garści niż garść bez wróbla. A że wpisy z podróży cieszą się dobrą czytalnością, to na początek wjedzie opis wrażeń z chłodnej Finlandii.



Znalazłem się tam nieprzypadkowo, bo był to tak naprawdę wyjazd w delegacji. Wraz z Mateuszem, zostaliśmy wysłani na chłodne północne helsińskie niziny, aby wziąć udział w festiwalu piwa. Wystawiał się tam pub, z którym jako Pracownia Piwa od krótkiego czasu współpracujemy. Nasze piwa bardzo im posmakowały i właściciele zaproponowali nam obstawienie kranów na tymże festiwalu. Nasze piwa zatem lały się z kranów Olutravintola Pikkulintu, a były to 4 piwa: Devil’s Pact, 400!, Dwa Smoki oraz Juicy Wave. No dobra, ale od początku i powoli.



Start był ciężki. Bo cały tydzień w browarze uwijaliśmy się w ukropie żeby zdążyć z nowym stanowiskiem Pracowni na Warszawski Festiwal Piwa. Cała ekipa zapieprzała intensywnie aby całość udało się skończyć na czas. Później dojazd, rozkładanie całości i w sumie można było zaczynać festiwal. Walczyłem z sobą, czy w ogóle jest sens robić osobny wpis z festiwalu, bo byłem na nim tylko pierwszy dzień. Podjąłem decyzję, że dorzucę o nim tylko kilka zdań w tym wpisie. 



Można było zauważyć, że browary już tak bardzo się nie zbroiły na WFP w premiery tak jak to było w poprzednich edycjach. Ewidentnie liczba nowych piw okazała się być mała i dla chętnego nie było problemem aby spróbować wszystkich polskich premier. Był to także mój pierwszy festiwal patrząc z perspektywy bycia w ekipie browaru. Do tej pory jeśli pojawiałem się, to tylko jako zwykły gość, prelegent, lub członek Tap House. I pomimo że wszystko teoretycznie wyglądać powinno tak samo, to jakoś wewnętrznie człowiek się cieszył że ludzie ściskają ręce i mówią że robimy świetne piwa (lol, dalej nie mogę się do tego przyzwyczaić!).



Frekwencja nie zawiodła, z tego co wiem w pozostałe dwa dni było podobnie i wiele browarów wystukało się całkowicie z tego co ze sobą przywieźli. Pozostaje się tylko cieszyć, że słowa wielu osób, że polski Kraft się kończy są mocno przesadzone. Wszystko ma się dobrze, ludzie dalej pragną dobrego piwa! I co warto zauważyć, poziom polskiego piwa rzemieślniczego idzie mocno do góry. Mam wrażenie że to nie jest moja opinia, bo rozmawiając z kilkoma osobami takie słowa się pojawiały. Cieszy mnie to niezmiernie.

Festiwal rządzi się własnymi prawami i po zamknięciu bram cała ferajna przeniosła się na piwko do Hoppiness, gdzie odbywało się tak zwane oficjalne afterparty. Wszyscy nie dotarli, ale pub po brzegi wypchany był ludźmi z branży. Śmiechom nie było końca, aż nie chciało się wracać do hotelu do spania. A, warto zaznaczyć, musieliśmy wstać około 7 rano aby zdążyć dojechać na lotnisko na samolot. Na szczęście droga przebiegła na tyle sprawnie, że około 14 byliśmy już na fińskiej ziemi. Pozostało zajechać do centrum, po drodze zjeść jakiś szybki obiad, odświeżyć się w hotelu i szybciutko przemknąć na teren festiwalu. Akurat mieliśmy blisko, bo jakieś 500m.


Helsinki Beer Festiwal zlokalizowany był w fabryce Kaapalitehdas. Ogromnej fabryce, gdzie można było upchnąć naprawdę pokaźną liczbę browarów oraz stanowisk. Teren na festiwal był idealny. Na miejscu dostaliśmy wejściówki i pognaliśmy na ‘nasze’ stanowisko. Musieliśmy sprawdzić jak się mają piwa po tym jak zniosły transport. Na szczęście były w dobrej kondycji, więc spokojnie mogliśmy udać się na odkrywanie tajemnic fińskiego fachu warzelniczego.

Dla nas było to coś kompletnie nowego, bo Finowie praktycznie nie eksportują swojego piwa. To był mały dysonans poznawczy, bo przyzwyczajeni z polskich standardów, czyli wchodzisz na festiwal, wszystkich znasz i wiesz co mają. A tutaj totalne wcięcie: każdy browar jest dla nas nowy. Ja generalnie uważałem to za duży plus, bo nie mieliśmy kompletnie wrażenia jak się nastawiać. No wiecie, niektóre browary się powszechnie lubi, niektóre już mniej. A nie mając pojęcia o żadnym - ocenialiśmy wszystko tak samo.





W życiu wypiłem może 3 piwa w stylu sahti, a tylko przez jeden dzień festiwalu w Helsinkach spróbowałem przynajmniej tyle samo. Dla niewtajemniczonych: sahti to typowo fiński styl piwa, który powstaje z użyciem gałęzi świerku i jałowca, z których korzysta się głównie przy filtracji. Piwo teoretycznie nie jest gotowane więc można powiedzieć że sahti się nie warzy. Brzeczki także się nie chmieli (chociaż tutaj kwestia jest sporna bo podobno można korzystać z niewielkich ilości chmielu), natomiast fermentuje się ją drożdżami piekarniczymi. Nierzadko korzysta się ze słodów żytnich, owsianych oraz różnego rodzaju płatków, bo docelowo sahti miało być piwem krzepiącym, bogatym w składniki odżywcze, sycącym oraz rozgrzewającym. Nagazowanie powinno być minimalne, a klarowność jest kompletnie nie wymagana.
Ja spróbowałem genialnego przedstawiciela stylu, z browaru Lapin Voima. Kullervo Tumma Ruissahti pachniało świetnie: mnóstwo żyta w postaci pikantnych akcentów słodowych, poza tym wyraźnie wyczuwalne iglaki i mnóstwo żywicy. Smak to już totalny rozpieprz: gęste jak kisiel, treściwe i niezwykle słodowe, z niezwykle ukrytym alkoholem. Gazu praktycznie nie ma, ale kto by tu w ogóle patrzył na gaz. Mityczne sahti z opowiadań, którym można się najeść. Mistrzostwo, najlepsze piwo jakie spróbowałem na festiwalu.





Próbowaliśmy także wielu innych piw, jednak to najbardziej zapadło mi w pamięci. Autentycznie, wyjazd Finlandii i pierwsze piwo jakie przychodzi mi do głowy to właśnie Ruissahti. Nie robiłem notatek z tego co próbowałem, bo nie jestem aż tak sensorycznie zaawansowany, i nie miałem takowej potrzeby. Ja się po prostu cieszyłem piwem, o co akurat tam było nietrudno, bo fiński Kraft stoi na niezwykle wysokim poziomie. Jeśli chodzi o piwa tylko z fińskich browarów to nie piłem słabego, bez kitu. Pomimo że w Polsce ich piwa są praktycznie niedostępne to mamy się czego uczyć. Ja się nie spodziewałem aż tak pozytywnego zaskoczenia.



Osobnym fenomenem dla mnie jest Sori Brewing. Jest to browar pochodzący z Finlandii, warzący jednak swoje piwa w Estonii. Obczajałem ich browar już w Polsce przed wyjazdem i zaciekawiłem się. No i spróbowane piwa utwierdziły mnie w tym że było na czym zawiesić oko ;)
Zachwyciłem się gose z dodatkiem ananasa oraz imbiru – Havana Gose. Nie spodziewałem się że imbir będzie w stanie tak wspaniale wzbogacić kwaśność zarówno z zakwaszania, jak i z dodatku ananasa. Świetnie uzupełniał zarówno w aromacie jak i w posmaku, bo pozostawiał przyjemny lekko skrobiący posmak w gardle.  Tym mógłbym się po prostu zapijać non stop.
Out of Office to poprawna do bólu session ipa. Lekko karmelowa w kolorze oferowała bogatą paletę mocno przejrzałych ananasów oraz mango. W smaku subtelna goryczka chmielowa dobrze grała z dosyć wysokim jak na tak niski poziom alkoholu ciałem, co powodowało że można było wypić na 3 łyki.



Skoro wpis z podróży, to żeby za bardzo nie przynudzać samym piwskiem, jeszcze kilka słów o samym mieście. Na początek kilka faktów:

  • Helsinki są świetne, jeśli chodzi o komunikację miejską. O ile tramwajami i autobusami praktycznie nie podróżowaliśmy, to metro jeździ co moment. Dosłownie. A pociągi z dworca na lotnisko kursują co jakieś 10-15 minut. Jak wróciliśmy do Krakowa i zobaczyliśmy że następny pociąg za 50 minut to mi się zachciało płakać.

  • Helsinki są świetne, jeśli chodzi o sterylność miejską. Mam na myśli bilboardy i banery reklamowe. Tutaj jest to ograniczone do minimum. Sklep? Wystarczy jeden szyld nad drzwiami. Galeria handlowa? Kilka banerów sklepów na boku budynku. Fakbryka? Logo firmy na jednej ścianie. Czasami na przystanku można było wyhaczyć jakąś reklamę telefonii komórkowej, czasem przy markecie był plakat z promocjami. I tyle. Widocznie można żyć bez tego całego szpejostwa i przyklejania naklejek POŻYCZKI na każdym możliwym miejscu.

  • Helsinki są super jeśli chodzi o kloszardów i bezdomnych (wiem, to zdanie nie brzmi jakoś dobrze). Tutaj temat jest dosyć wrażliwy, bo może wyjść na to że mi oni przeszkadzają w Polsce. Nie do końca. To jakby nie patrzeć jest krzywda ludzka i różne są przypadki losu, więc nie myślę w takiej kategorii i staram się rozumieć sytuację. Ale np. w Finlandii mało jest takich ulicznych żulików żebrzących o jakieś grosze na alkohol. Kiedy u nas klasyczną sytuacją jest zdanie „kierowniku, dorzuć 2 złote do flaszki”, to w Finlandii brzmiałoby to „Lisää 2 euroa pulloon alkoholia”. No bo to fiński (ale sucho, dajcie wody). A tak na serio to „poratuj 2 euro na flaszkę”. Tam jest drogo, nie każdego stać na to żeby być alkoholikiem żyjącym na ulicy bez domu i jeszcze żebrać. Ale z cyganami sobie średnio radzą o czym naocznie się przekonaliśmy gdzie łebek maksymalnie 6 lat wyzywał naszego kumpla i podobno kazał mu wypierdalać z jego kraju.

  • Helsinki nie są super jeśli chodzi o ceny. Mówcie co chcecie że cebulaki przyjechały i od razu narzekają, ale dla mnie było po prostu drogo. Można zrobić szybki i łatwy przykład: wszystko kosztuje tyle samo co w Polsce, z tym że u nas jest dopisek ‘zł’, a tutaj ‘euro’. Oczywiście są wyjątki, ale to ogólne nakreślenie sytuacji.


Poza tym nie mieliśmy jakoś bardzo dużo czasu na rzeczy zwane zwiedzaniem. Ale kila rzeczy zobaczyliśmy.
Między innymi kościół Temppeliaukio. Fantastyczne miejsce, bo sam kościół znajduje się w skale. Został on wykuty, i powstawał 9 lat. Efekt jest niesamowity, bo z każdej strony otaczają nas skały, a w środku przestrzeni jest cała masa. Akustyka jest niesamowita, i obiekt jest wykorzystywany także do różnego rodzaju wystąpień i konferencji, jednak docelowo miała być to świątynia katolicka. I takie zadanie spełnia.




Kolejną ciekawostką okazał się być kolejny świecki budynek. Kaplica Kamppi Chapel zlokalizowana jest zaraz obok… centrum handlowego. Dodatkowo wykonana ona jest z drewna, i sprawia z zewnątrz ciekawe wrażenie. Zresztą nie tylko z zewnątrz, bo średnica w środku wynosi 11 metrów i jest naprawdę niewielka, jednak sprawia wrażenie niezwykle spokojnego miejsca. Uwagę zwraca przede wszystkim niezwykłe wytłumienie. Znajduje się obok centrum handlowego, a w środku jest totalnie cicho. Świetne miejsce w samym centrum miasta na złapanie chwili oddechu.



Napięty grafik i syndrom dnia wczorajszego sprawił że nie mieliśmy wielkiej ochoty na kranoszwędanie. Przeszliśmy się jeszcze na lokalny targ przy porcie. Piszę tak, al to bardziej małe centrum handlowe z miejscem gdzie zjemy obiad, wypijemy kawę oraz kupimy świeżutkie potrawy i owoce morza. Znalazł się też typowy polski sklepik z naszymi produktami. Nie mogłem sobie odmówić kanapeczki z paprykarzem szczecińskim. Żartuję oczywiście, taki ze mnie śmieszek. 




Ale dzień wcześniejszy zakończyliśmy w knajpie naszego przyjaciela, na którego stanowisku się lały nasze piwa.


Pub z zewnątrz wygląda nieco prześmiesznie. Zlokalizowany jest pomiędzy blokami, a wygląda jak jakiś stary pawilon handlowy, gdzie usiądziemy przy kiełbasie na plastikowym, już lekko przyżółkłym krześle. Nic nie zapowiada tego co dzieje się w środku. Bar prawie zapełniony po brzegi, kilkanaście kranów, przeogromny wybór piwa oraz cała ścianka z destylatami (głównie whisky). Niektóre robią wrażenie, bo wykonane zostały na specjalne życzenie dla nich. Zresztą nie tylko destylaty, jeden z Lamików stworzonych przez Cantillon znajduje się w TOP50 na Ratebeer. Srogo.



Spróbowaliśmy Rodenbacha Vintage z 2014 roku, oraz 2 whisky, gdzie Benriach 1994 był chyba najlepszym whisky jakie przyszło mi do tej pory w życiu próbować. Niesamowite bogactwo wędzonki z wanilią, karmelizowanym cukrem i mokrym dębem. Mógłbym całe życie spijać tylko to.




Ah, zapomniałbym. Jak to można nie być w obcym kraju i nie spróbować lokalnego specjału? No nie da się. Zatem być w Finlandii i nie zjeść renifera, to jak pić wódkę z nadzieją że się nie będzie pijanym. Ale wracając, odwiedziliśmy restaurację Lappi Ravintola. Dobre oceny na tripadvisor sugerowały że warto.

Jedzcie dzieci bo wam stygnie a nie tylko te telefony

No i faktycznie było warto. Pieczone mięso z renifera podane zostało na puree z ziemniaków, w towarzystwie  czerwonych porzeczek. Ziemniaki i porzeczki wiadomo jak smakują. A samo mięso przypominało nieco dziczyznę, w smaku było niezwykle miękkie i delikatne, oraz rozpływało się w ustach, chociaż wydaje mi się to wyłącznie kwestia przyrządzenia. Umiarkowanie słone, a ja w ciemno pomyliłbym je z dzikiem.  No ale co zrobić jak się nie znam? Udało się odhaczyć kolejne fajne osiągnięcie w grze w życie.




Wycieczka jak wycieczka, zobaczyłem trochę świata i z przyjemnością bym tam wrócił. Nie tylko dla piwa, inny świat, niby tak bliski a wiele rzeczy chciałoby się przenieść do nas. Ale ja jestem optymistą, więc nie narzekam że u nas jest źle.


________________________________________________________


A na koniec klasycznie kilka zdjęć żeby jeszcze bardziej przedłużyć wpis.








Argus hehe











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz