Niektóre piwa tak kompletnie nie rzucają się w oczy że nawet człowiek nie pomyśli o ich kupnie. Tak też mogłoby być z tą propozycją, skromnie zapakowaną w malutką, bielutką puszeczkę. Mogłoby, jednak na szczęście otrzymałem to piwo w prezencie, i okazało się także iż jest to dosyć mocno limitowana sztuka. No i pozostało tylko się cieszyć.
Piwo pochodzi z browaru Westbrook. Miałem z nim już kilka razy do czynienia, i wspominam go mega dobrze. Zaczynając od sztosa nad sztosami czyli Mexican Cake'a pachnącego tak niesamowicie iż nawet można go nie pić rozpływając się tylko nad jego aromatem.
Drugim było gose, podstawowe zwykłe gose. Kwaśne jak jasna cholera, i orzeźwiające jak prysznic po całym dniu niemycia się.
Czyli Westbrook umie into craft. Dlatego przed kolejną propozycją można już mieć konkretnie oczekiwania.
Co ciekawe, jak byk na puszcze jest napisane iż piwo zostało uwarzone z dodatkiem ekstraktów. Olaboga, ekstrakty dodajo! Mnie to kompletnie nie rusza, gdyż jestem pozytywnie nastawiony do piw z dodatkiem ekstraktów. Moim zdaniem pozwala to iść o krok dalej, osiągnąć nieco więcej niż z piwami 'zwykłymi'. To jest tak jakby kolejny stopień w piwowarstwie, coś równie wymagającego co korzystanie z owoców, beczek, czy dzikich drożdży. Pokazuje to, że można zrobić coś co wykracza poza utarte schematy i pozwala zachwycać na nowo.
No ale wracając do samego piwa. Sama nazwa czyli key lime pie to nic innego jak nazwa ciasta. Takiej tarty, niezwykle sernikowej, którą robi się z dodatkiem limonek. Ciasto zatem powinno smakować niezwykle puszyście, z charakterystycznym kwaskowym posmakiem uzyskanym dzięki limonkom. Oryginalnie korzystać powinno się z limetek (key lime), które to to w praktyce są bardziej żółte niż klasyczne limonki, a także mocniej kwaśne i aromatyczne.
Tyle wstępem. Westbrooki zatem wyraźnie zainspirowali się opisem tarty, próbując osiągnąć podobny efekt w samym piwie. Czy im się udał ten szalony pomysł?
Key Lime Pie Gose
Gose (with natural flavors added)
alk. 4% obj
Mętne w opór, żółciutkie, z bardzo mocną i zbitą bielusieńką pianą. Tak po wyglądzie to takie new england gose.
Przecudny aromat to mieszanina świeżo wyciśniętej limonki, jej skórki, cytrusów i świetnej nuty kwaśnej. Ta nuta kwaśna to taki doskonały przedstawiciel bakterii kwasu mlekowego, już na wejściu ślinianki zaczynają mocniej pracować określając co tutaj się będzie działo.
Motyla noga! Różne językowe kombinacje tego zdania wypłynęły z moich ust po wzięciu pierwszego łyka. Piwo jest tak intensywnie kwaśne, iż skrzywienie na buzi to odruch wręcz obowiązkowy. Niejeden mógłby pomyśleć że to coś pokroju gazowanego Żywca Zdrój (he he he). Nie no, mówiąc serio to piwo jest niesamowicie kwaśne. Ślinianki pracują tak intensywnie, iż jest to trudne do opisania. Najpierw czujemy kwaśność, o dziwno idzie odróżnić także pozostałe składowe tego trunku: dużo pszenicy, piwo jest dosyć pełne i pomimo odczuwalnej wytrawności - mocno słodowe. Nie słodkie oczywiście. Fajnie że da się wyróżnić sól, którą faktycznie czuć na języku, i właśnie tutaj pojawia się ten śliski aftertaste. Po kilku sekundach mamy w buzi masę śliny, i tak jest przez cały czas, do opróżnienia całej puszki. Piwo niezwykle niestandardowe, jednak ja to kupuję. No i nie powiedziałbym że tutaj użyto aromatów, gdyż to nie jest zapach jaki kojarzylibyśmy z użyciem ekstraktów. Fajna propozycja, szkoda że tak rzadko dostępna.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz